Uderzam w stół, więcej, walę w stół, a nożyce na ogół się nie odzywają. Wpisy na tym blogu rzadko kiedy wywołują jakiś większy odzew. Dlatego tym wdzięczniejszy jestem Asi „Oko” Gośniowskiej, że po opublikowaniu przeze mnie poprzedniego posta przesłała swoje wspomnienie o jego bohaterce. Zamieszczam to wspomnienie poniżej i dodaję do niego fotografie, które przedstawiają jego autorkę. To w końcu ona nosi w sobie tytułowy testament...
Joanna była (niestety, trzeba pisać w czasie przeszłym)
wyjątkowo inteligentną i mądrą osobą. Była dobrym, ale przy tym asertywnym
człowiekiem. Zawsze można było liczyć na jej wsparcie i cieple słowo. Jej pomoc
zawsze była rzetelna i fachowa. W roli psychologa szkolnego (ośrodkowego) w
Szkolnym Ośrodku Socjoterapii sprawdziła się idealnie.
Mimo swojej głębokiej duchowości stała bardzo mocno na
ziemi. Była realistką. Jej wsparcie
nauczyło mnie dystansu do życia i ludzi. Wiem, że byłabym dzisiaj gorszym
człowiekiem, gdyby nie ona. Nie, że złym, ale na pewno nie takim, jakim jestem.
Prowadziła mnie za rękę, przez całe lata, była mentorem i drogowskazem. Jej rady zawsze były mądre i trafne. Zwracała mi uwagę na wiele
rzeczy wynikających z mojego charakteru i zachowania, ale robiła to tak, że
nigdy nie poczułam się urażona.
Nasza relacja zawiązała się w SOS-ie. Potem każda z nas
poszła w swoją stronę, ale relacja przetrwała. Joanna rozpoczęła pracę w Enei, gdzie
piastowała stanowisko rekrutatorki. Miała również organizować tam call center. Wtedy
(może jedyny raz w życiu) zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc, bo akurat w
tej materii miałam doświadczenie. Jakiś czas później, tworzyła ośrodek dla
młodzieży w Garwolinie. Jak mi tłumaczyła, chodziło o młodzież, która nie
nadaje się ani do szpitala psychiatrycznego, ani do poprawczaka. Została tam wicedyrektorką.
Piastowała tę funkcję do końca życia.
Joanna była bardzo związana ze środowiskiem alternatywnym.
To ona opowiadała mi o różnych zespołach, np. The Residents. Pożyczała mi
kasety. Zresztą wymieniałyśmy się muzyką na większą skalę. Uczyła mnie również astrologii.
Z czasem stała się bardzo wierną katoliczką i odrzuciła wszelkie nauki
ezoteryczne.
Całe życie się uczyła. Kończyła dodatkowe kursy i szkoły,
poszerzała swoją wiedzę, kiedy i jak tylko mogła. Miała misję, aby być super
mądrym psychologiem i terapeutą. Myślę, że jej się to udało.
Praca w roli zastępcy dyrektora kosztowała ją wiele stresu.
Radziła sobie z tym jak umiała, lecz jej organizm, niestety, nie wytrzymał tego
obciążenia psychicznego i fizycznego. Dostała diagnozę: nowotwór piersi.
Rozpoczęła walkę i pierwszą jej fazę zdołała wygrać. Wywalczyła kolejne dwa
lata życia. Powiedziała kiedyś, że nie wykorzystała tego czasu. Nie jestem w stanie jej uwierzyć: tak wiele
robiła. Po dwóch latach nowotwór przypomniał sobie o Joannie. Tym razem był już
bezlitosny. 2% szansy na przeżycie! Zaproponowano jej leczenie paliatywne, ale
Joanna, po długich przemyśleniach, zdecydowała, że nie chce już walczyć. Swoje
ostatnie chwile spędziła w Hospicjum świętego Krzysztofa w Warszawie. Twierdziła
wtedy, że nigdzie i nigdy nie czuła się bardziej szczęśliwa i „zaopiekowana”…
Pozostawiła po sobie piękny testament. Są nim ludzie,
którzy zawdzięczają jej wiele. Jest nas naprawdę sporo. Jeśli ktoś zapytałby
mnie, jaka sytuacja i historia była najważniejsza w moim życiu, bez wątpienia
powiedziałabym, że spotkanie „Rybki” czyli Joanny Ożarowskiej