sobota, 23 grudnia 2023

Intergalactical Rambo

Na początku grudnia tego roku wywiad chiński utracił kontrolę nad szpiegowskim satelitą, który wykonywał właśnie tajną misję w przestrzeni międzyplanetarnej.

 Po przebyciu kilku nieprzewidzianych trajektorii kosmicznych, wielka maszyna rozbiła się ostatecznie na piaskach pustyni Gobi. Służby mongolskie zabezpieczyły czarną skrzynkę satelity. Oprócz (oczywistego w takich przypadkach) rejestru czynności załogi, w czarnej skrzynce znaleziono również tajemniczy dysk. Zawierał on zapis jakiejś nieznanej na Ziemi formy komunikacji. Analitycy Międzynarodowej Agencji Wywiadowczej ustalili, że chodzi o odprawę, która odbyła się na planecie Hypatia.

 Funkcjonariusz hypatiańskiej administracji, zidentyfikowany jako Jac Mac, udzielał ostatnich instrukcji wysyłanej na Ziemię agentce o pseudonimie Rambo:

- Twoja misja potrwa wiele lat. Ma ona cele edukacyjne. Ziemia, jako planeta w niewielkim stopniu zaludniona, stanie się za jakiś czas celem naszej ekspansji. Wcześniej trzeba jednak wyrównać (nasze i ich) zasoby intelektualne i edukacyjne. Misja jest ściśle tajna. Zlokalizujemy ją w Polsce, bo tam jest taki bałagan, że nikt nie zauważy Twojej odmienności. Zakotwiczysz się w Warszawie, w instytucji o bezsensownej nazwie SOS. Trzymaj się jak najbliżej nauczycieli fizyki - tylko oni są w wystarczającym stopniu przygotowani intelektualnie i pomogą ci znaleźć wspólny język z resztą Ziemian. Dużo podróżuj! Najpraktyczniejsza jest podróż autostopem.



 Zahartujesz się w wystarczającym stopniu, kiedy przemierzysz bezdroża Ukrainy i Turcji. Jacy wspaniali potrafią być ludzie, dowiesz się, o ile dotrzesz do irackiego Kurdystanu. Wyprawy do Europy Zachodniej są dopuszczalne, ale niekonieczne. Niewiele z nich wynika. Przyjdzie czas, że rozstaniesz się z SOS-em. Trzeba będzie zmienić miejsce zamieszkania. Możesz wybrać Łódź albo Katowice. Podejmij studia politechniczne, najlepsza będzie fizyka techniczna. Wejdź do zespołu pracującego nad projektem wprowadzenia mobilnych robotów do przestrzeni miejskiej. To się przyda. Pamiętaj, że jesteś częścią wielkiego planu! Zajmij się e-podręcznikami: twórz je, aktualizuj i poprawiaj. To pozwoli ci wejść w kontakt z dziećmi, one są przyszłością. Wprowadzaj je w zawiłości fizyki cząstek elementarnych. Pomóż im w korzystaniu z programu HYPATIA. Dzięki temu nawiążemy z nimi kontakt.


 Jako temat pracy inżynierskiej wybierz zagadnienia optyki nieliniowej. To też się przyda.

W roku 2023 wejdziesz na kolejny poziom realizacji zadania. Weźmiesz udział w wielkim projekcie Kapitularz. Roboty będzie dużo. Zorganizujesz magazyn. Poprowadzisz program naukowy. Będziesz zapraszać gości. Dokonasz korekty opowiadań do antologii. To dzięki niej wyrównamy poziomy intelektualne.


 O nic nie pytaj. Działaj. Nie twoja to rzecz znać miejsce i czas.

I jeszcze jedno. Twój pseudonim nie jest przypadkowy. Ziemianie mają z nim wiele skojarzeń. Najczęściej wiąże się go z tępą siłą fizyczną, a nie z wyrafinowanym intelektem. Korzystaj z tego pełną garścią, tak, żeby zmylić przeciwnika.  Przeanalizuj te sytuacje:

 

„Szeryf powiedział: - Znaleźliśmy ciało Rambo: ukradło ciężarówkę i wysadziło stację benzynową!”

„- Rambo, na co będziesz polował tym nożem? - Sam to nazwij.

„- Rambo, nas jest dwóch, a ich tysiąc: co zrobimy? - Może ich otoczymy?

Zaległa cisza. Przerwało ją na chwilę ciężkie westchnienie Rambo.


Fotografie pochodzą z różnych zasobów Internetu, w tym z profilu fb Anity Rambo.



















 

sobota, 16 grudnia 2023

805! Idziemy na rekord.

Pobiliśmy rekord! 805 listów w obronie osób represjonowanych za przekonania i działalność na rzecz potrzebujących pomocy! Pisaliśmy je w ramach Maratonu Pisania Listów, organizowanego rokrocznie przez Amnesty International.

Chcecie wiedzieć, jaki jest przepis na rekord? Uchylimy przed Wami rąbka tajemnicy. Potrzebne są:

- umiejętne wykorzystanie zdobyczy nowoczesnej techniki:


    -  nawiązująca do idei produkcji taśmowej organizacja:


- umiejętność aranżacji przestrzeni i tworzenia odpowiedniego nastroju:

- upowszechnienie idei oraz zaangażowanie mas ludzkich:

 - wykorzystanie najmniejszego nawet skrawka przestrzeni:

- dbałość o wygodę i komfort uczestników wydarzenia:

- wykorzystanie wiedzy i doswiadczenia ekspertów:


- odpowiednia aparycja i prezencja organizatorów wydarzenia:

Zrobiliśmy to! Tak naprawdę przepis nie był taki ważny. Ważne było zaangażowanie ogromnej części uczniów i kadry. Wszystkim dziękujemy! Szczególne podziękowania należą się Agacie Kalembie, która była twórczynią nowej formuły wydarzenia oraz Piotrowi Wietesce, który wcielał nową wizję w życie. Szkolne koło wolontariatu stanęło na wysokości zadania. Vivant!




 


niedziela, 10 grudnia 2023

We własnym KĄC-ie.

Nie umiem pisać o wielkich ludziach. Mam problem ze znalezieniem odpowiednich słów. Boję się, że wpadnę w patos, a nie znoszę patosu. Dlatego, odkąd powstał ten blog, broniłem się przed pisaniem o Łukaszu Ługowskim. Ale cały czas szukałem jakiegoś sposobu. Chyba go znalazłem. Spróbuję pokazać Łukasza przez pryzmat placówki, która jest dziełem jego życia. 

Nie pojawił się znikąd. Miał za sobą młodość „górną i (jednak) chmurną”. Zdążył popracować w Zespole Szkół Ekonomicznych przy ulicy Joliot Curie oraz w SOS-ie. W obu tych miejscach był postacią charakterystyczną i - prawie od początku - kultową. Niewielu hipisów uczyło w szkołach późnego PRL-u! Dodajmy, filozofujących hipisów, z ogromną wiedzą o literaturze. No i do tego zaangażowanych w pozytywistycznym stylu. Marta i Łukasz Ługowski, jeszcze w latach 80. prowadzili w swoim mieszkaniu, całkiem bezinteresownie, polonistyczne „komplety” dla przygotowującej się do matury i studiów młodzieży. Kiedy przeniósł się do SOS-u, pełniąca funkcję dyrektora szkoły Janka Zawadowska dostrzegła w nim potencjał lidera. Przygotowywała go do roli swego następcy. Wszedł w te buty, z pełnym sukcesem. On też miał nosa do ludzi. Ściągnął do SOS-u swoją późniejszą następczynię, Majkę Kardaszewską.


Był rok 1992. Po upadku komunizmu SOS znalazł się na rozdrożu, potrzebował transformacji. Trwały burzliwe dyskusje. Ich efektem był rozłam wśród kadry. Jedni zostali na miejscu. Inni poszli w kierunku nowej, „społecznej” szkoły (późniejsza 25-tka). Łukasz, wsparty przez Grażynę Budkę i Lucynę Bojarską, postanowił stworzyć nową placówkę, nawiązującą do formuły SOS-u (ośrodek i szkoła), ale wolną od jego „błędów i wypaczeń”.

Lata 90. Fascynująca dekada. Gruzowisko  PRL-u. Można było wtedy budować od podstaw niezbędne społecznie i nowocześnie działające instytucje, zarówno państwowe, jak i obywatelskie. Można było, ale jednak nie wszyscy te instytucje stworzyli albo stworzyli takie, które nie przetrwały tamtej dekady. Należało, tak jak w ewangelicznej przypowieści, budować „na skale”. A przecież brak było bazy materialnej (przystosowane budynki, odpowiednie meble, komputery, pomoce dydaktyczne). Nie istniała uzbrojona w odpowiednie kompetencje kadra wychowawców i nauczycieli. Postawa administracji oświatowej i (powstającej właśnie) samorządowej wobec nowych placówek była, delikatnie mówiąc, niechętna (chwalebny wyjątek tworzył warszawski kurator oświaty, Włodzimierz Paszyński). Janka Zawadowska mawiała: „Jak chcesz mieć, to sobie zrób!”. I Łukasz „sobie” zrobił. Stworzył nowatorskie miejsce i kierował nim pewną ręką przez ćwierć wieku. Bardzo przydały się mu: jasność wizji, dobry PR, zdolności organizacyjne, cierpliwość do inercji urzędników, a nade wszystko świetny kontakt z młodzieżą i wyczucie w doborze współpracowników. Wszystkie te cechy i umiejętności po prostu posiadał. Ujawnił również charyzmę. Przekładała się ona na charakterystyczny, „łukaszowy” styl bycia, który udzielał się całemu otoczeniu. Można zaryzykować stwierdzenie, że kolejne roczniki wychodzących z KĄT-a absolwentów stanowiły i nadal stanowią coraz liczniejsze środowisko osób uznających wspólny system wartości i porozumiewających się własnym językiem. Spore znaczenie miała w całym tym procesie stała obecność dyrektora-lidera w mediach i jego wysoka medialna rozpoznawalność.

Pierwsza siedziba KĄT-a mieściła się przy ulicy Stojanowskiej na warszawskim Targówku. Potem był (i jest nadal) Anin, równie warszawski, ale bardziej niż reszta Warszawy zielony: ulica Zorzy. Garnęła się do tej placówki młodzież kolorowa, niepokorna, twórcza, eksperymentująca z narkotykami i słabo mieszcząca się w instytucjonalnych ramach masowej oświaty. Z czasem, w miarę (ciągle przez Łukasza opóźnianej) instytucjonalizacji samego KĄT-a, trafiali tu młodzi z orzeczeniami o niedostosowaniu społecznym, często po pobytach na oddziałach psychiatrycznych. W ostatnich latach wśród orzeczeń bardzo mocno zaznaczył się wątek spektrum autyzmu. Idea ojca założyciela była prosta, wręcz minimalistyczna. Trzeba dać młodym miejsce, w którym będą mieć na tyle swobody, żeby uznali je za własne. Nieliczne ograniczenia (wymóg 80% frekwencji, powstrzymanie się od przemocy i środków zmieniających świadomość) miały zapewnić im bezpieczeństwo i utrzymać ich w szeroko rozumianych ramach społecznych. I to się sprawdziło. KĄT miał umożliwić też młodzieży indywidualny kontakt z sensownymi dorosłymi. Ich orientacja w problemach podopiecznych miała z kolei pomóc w organizacji adekwatnej pomocy. I tak się działo. Poruszający jest motyw przygarnięcia przez KĄT podopiecznych fundacji La Strada, ratującej ofiary handlu ludźmi. A to tylko jeden z setek kątowych motywów! Następny ważny moment: wspieranie aktywności i twórczości. Nie sposób zliczyć, ile odbyło się przez te wszystkie lata warsztatów, prób, sesji, wernisaży, koncertów i festynów, nie sposób zliczyć też wyjść i wyjazdów. KĄT równie dobrze mógłby nazywać się KUŹNIA. Zielony Anin też robił swoje. Umilał kątową codzienność. Zapewnił młodym ciszę, spokój, umożliwił korzystanie z uroków pobliskiego lasu. 





Mam świadomość, że nie piszę o KĄC-ie niczego nowego. Wiem też, że jest on instytucją chwaloną i docenianą. Popularność KĄT-a nie słabnie, a liczba osób przekonanych, że uratował on im życie, stale rośnie. Pisząc z wawerskiej perspektywy, chciałbym zauważyć, że placówka ta wpisuje się doskonale w lokalną tradycję inicjatyw opiekuńczych i wychowawczych, sięgających często początków II Rzeczpospolitej. Przykładem niech będą dom dziecka Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w międzyleskim Helenowie, miedzeszyńskie sanatorium im. Włodzimierza Medema, kolonie dla podopiecznych Janusza Korczaka w marysińskiej posiadłości „Różyczka” czy ratowanie dzieci żydowskich podczas okupacji przez siostry Rodziny Marii w Aninie i Międzylesiu. Warto byłoby przyjrzeć się kiedyś topograficznym, społecznym i ideowym czynnikom, wiążącym wszystkie te inicjatywy.

A Łukasz Ługowski? W roku 2017 zakończył swoją przygodę z KĄT-em. Może przyglądać się teraz z satysfakcją współczesnym, dorosłym już poczynaniom swojego „dziecka” z lat 90.


Fotografie pochodza z różnych zasobów Internetu, w tym z profilu fb MOS nr 2 KĄT.

















sobota, 2 grudnia 2023

Żyjąc bez Pulitzera

To fakt, nie napisała jeszcze żadnej książki. A napisanie książki, jak mówią mądrzy ludzie, to jest coś. Czy aby jednak na pewno? Kiedy patrzę na rosnącą lawinowo liczbę książek dostępnych, mam coraz więcej wątpliwości, czy ktoś zauważy w tej lawinie książkę ważną.

No więc, nie napisała jeszcze żadnej książki. Ale cały czas żyje i o tym życiu opowiada. Opowiada pomimo wewnętrznego przeświadczenia, że „ten świat nie jest dla mnie” i że są tacy „którzy żyją w ciągłym niezrozumieniu”. Myślę, że pisanie w takiej sytuacji wymaga odwagi.

Zapewne opowiada w różnych miejscach. Ja mam do czynienia jedynie z opowieścią fejsbukową. Zauważyłem, że nie ma w niej przypadków. Układa się w pewne wyraźne cykle. Trochę brak mi odwagi, ale kusi mnie, żeby nazwać te cykle serialami.

Pierwszy z tych seriali dotyczy kotów w ogóle i kotki Jadwini w szczególności. Ten serial przemilczę z racji trapiącej mnie niemożności pisania o kotach. Nie umiałbym uwolnić się od niepotrzebnych emocji. Wspomnę tylko, że Jadwinia ma chyba problemy z kręgosłupem. Z kręgosłupem realnym, ale również z kręgosłupem moralnym. Spora część wpisów poświęcona jest tej właśnie kwestii. 

Przyznacie jednak, że trzeba mieć głowę pełną kota, żeby napisać do bliskiej osoby: 

Na górze róże,

Na dole szprota.

Lubię Cię prawie

Tak bardzo jak kota.

Serial drugi prezentuje tematykę wyjazdową. Mam powody przypuszczać, że ciężko jest opuszczać dom, w którym zostaje Jadwinia. Konieczność wyjazdu spada więc nagle jak grom z jasnego nieba. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że relacje z podróży nie wypadają entuzjastycznie. „Na Podlasiu wszystko normalnie.” - donosi autorka. „Przykro mi, ale nie robią pamiątek z tych Tychów, bo Tychy to taki śląski Radom.” - brzmi relacja ze Śląska. „Nic nie ma w tym Krakowie.” (wypada mieć nadzieję, że nikt z autochtonów nie zaglądał jej do telefonu, gdy powstawała ta wypowiedź). Nutka nadziei pojawia się w związku z Łodzią („Dzięki Łódź, było fajnie.”). Oryginalne itinerarium! Wydaje mi się, że ten, nasycony rozczarowaniem dystans, w przypadku każdego z odwiedzanych miejsc przybiera odmienną postać i barwę. Staje się w ten sposób zasłoną dla - skrywanej skrzętnie - sympatii i podziwu. Potwierdzeniem zdają się być interesujące fotografie, dołączone do tych relacji.







Kolejny serial powstał, doraźnie jak sądzę, w trudnych dniach covidowej kwarantanny. Wątek konieczności pozostawania w domu i wymuszonej przez pracodawcę pracy zdalnej przeplata się tu z motywem Jadwini (pozostaje ona bohaterką prawie wszystkich fotograficznych ilustracji). Ten serial wynurza się z sieci dość niespodziewanie, a po 755. dniu kwarantanny po prostu się ulatnia. Posty covidowe są jeszcze krótsze od tych podróżnych. Czasem pojawia się trochę mocniejszy akcent:

Uczcijmy minutą ciszy 50. dzień kwarantanny.

Tak sobie enigmatycznie podsumuję ten rok zdjęciem. Ostatnia w 2020 roku książka, setna, wybrana symbolicznie. 297. dzień kwarantanny.

Te wpisy pokazują kwarantannę oczami kota, którego nieprzerwana obecność pani domu bardzo cieszy. Dzięki temu zabiegowi kwarantanna wypada dosyć optymistyczne.


Nie napisała jeszcze żadnej książki. Ale bardzo dużo czyta. Dzięki temu nabrała sprawności językowej. Precyzyjnie ubiera w słowa to, co myśli. Lubi bawić się słowami (swego czasu zwracała się do mnie per „profesorzu”). Jej narzędziem jest (mocno przewrotny i jeszcze mocniej autoironiczny) humor. Pisze dosadnie i krótko. Wprost lakonicznie. I to budzi moje zaufanie. Obszerne książki są dla mnie podejrzane. Ktoś, kto ma coś do powiedzenia, pisze w moim przekonaniu krótko.

Była w SOS-ie. Zwróciła na siebie uwagę bardzo wymagającej polonistki. Czytała swoje teksty przed całą klasą. Zwróciła też na siebie  uwagę ambitnego historyka. Do dziś pamięta on jej świetną prezentację o drugiej wojnie światowej. Ta prezentacja ma zapewne związek z jej udziałem w powstańczych rekonstrukcjach. Co do pamięci: wygłosiła podczas studniówki rewelacyjne przemówienie, które do dziś nie może wyjść z głowy tym, którzy je słyszeli.

  

Nie napisała jeszcze żadnej książki. Nie otrzymała żadnej nagrody. Ale wciąż opowiada. Nazywa się Małgorzata Bartnik.



Fotografie pochodzą z profilu fb Małgorzaty Bartnik.