czwartek, 23 lutego 2023

Jest jak słonecznik

Ta historia zaczyna się w okolicach roku 1997 albo 1998. Jej bohaterka mieszka w Koszalinie.

 Kończy właśnie naukę w tutejszym technikum chemicznym. Chyba nie jest zachwycona chemią. Zastanawia się, co zrobić ze sobą po maturze. Ku zaskoczeniu części swojego otoczenia wybiera studia pedagogiczne. I jest to strzał „w dziesiątkę”. 

Studiuje w Słupsku, w Pomorskiej Akademii Pedagogicznej. To nie koniec jej edukacji. „Zaliczy” jeszcze Szkołę Trenerów Warsztatów Umiejętności Psychospołecznych przy Polskim Towarzystwie Psychologicznym. „Zrobi” studia podyplomowe w zakresie pomocy psychologicznej i socjoterapii. Odbędzie czteroletnie szkolenie psychoterapeutyczne atestowane  przez Polskie Towarzystwo Psychiatryczne. Przejdzie także szkolenie z psychotraumatologii praktycznej w Pomorskim Centrum Psychotraumatologii.

Po studiach nasza bohaterka przenosi się do Warszawy. Nie samą nauką żyje człowiek. Przychodzi czas poszukiwania pracy. Znajduje ją w Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii nr 1 SOS, jako wychowawczyni-socjoterapeutka. I znów: „dziesiątka”! Już po kilku latach może się pochwalić niemałym dorobkiem. Rzadko zdarza mi się cytować samego siebie, ale teraz to zrobię. Kilka lat temu napisałem:

„Jest koniec roku szkolnego 2012/2013. Uczennica pierwszej klasy przychodzi do SOS-u ze słonecznikiem. Chce go wręczyć swojej wychowawczyni. - Bo ten słonecznik jest jak Anetta - tłumaczy. I Anetta rzeczywiście jest jak słonecznik : uśmiechnięta, emanująca ciepłem, pełna dobrej energii. Wszędzie jej pełno (przypomina w tej kwestii Elę Potempską; są zresztą zaprzyjaźnione). - A, Rzepka. Syndrom niespokojnych nóg - mówi o niej koleżanka z „Dwójki”*. Anetta nawiązuje szybki i serdeczny kontakt z podopiecznymi i ich rodzicami. Dużo się na jej zajęciach dzieje. Jej „danie specjalne” stanowią gry, czasem planszowe, innym razem fabularne. Zawsze oryginalne, zawsze wciągające graczy.”


Nie samym SOS-em żyje człowiek. Chęć niesienia pomocy, zainteresowania i ukończone kursy popychają Anettę ku psychoterapii. Uczestniczy jako wolontariuszka w sesjach rodzinnych w Instytucie Psychiatrii i Neurologii. Przechodzi staż w tutejszej Klinice Psychiatrii Dzieci i Młodzieży. Najlepiej odnajduje się w nurcie systemowym. Jej mistrzem staje się profesor Bogdan de Barbaro.  Podejmuje pracę w poradni Psyche Balans. Zajmuje się tu terapią indywidualną dorosłych i młodzieży oraz terapią par, małżeństw i rodzin.

Przez całe lata współpracuje z instytucjami warszawskiej dzielnicy Wilanów. Prowadzi warsztaty umiejętności wychowawczych dla rodziców. Wspiera i konsultuje  młodych z problemami emocjonalnymi, rówieśniczymi i szkolnymi (również z rodzin zastępczych i domów dziecka) oraz przytłoczonych ogromem trudności wychowawczych rodziców. Uczy innych radzenia sobie z własną i cudzą złością. Najbardziej oryginalnym (w moim odczuciu) jej przedsięwzięciem są autorskie warsztaty dla… weterynarzy („Sytuacje trudne w praktyce lekarza weterynarii”).

Bardzo lubi przygody. Różne przygody. Albo pojedzie w jakieś ciekawe miejsce, albo wejdzie w Nepalu na wysoką górę, albo, razem z mężem-lotnikiem, poleci szybowcem.


Jest też Anetta kobietą walczącą. Żadnej walki się nie boi.



A w życiu - jak to w życiu - bywa różnie: czasem radość, czasem gorycz. Najważniejsze, żeby zachować w sobie jak najwięcej cech słonecznika. I o to Anetta walczy umiejętnie.


*Dwójka - numer pokoju wychowawców w siedzibie przy Rzymowskiego.


Fotografie pochodzą z róznych zasobów Intenetu, w tym z pofilu fb Anetty Rzepki.






















sobota, 11 lutego 2023

Drewnomistrz z Brwinowa

W czasach szkolnych (środek lat 90.) zdecydowanie szukał guza. Raz po raz docierały do SOS-u mrożące krew w żyłach opowieści: a to o wędrówkach po poręczy wiślanego mostu, a to o rajdach po dachach warszawskich domów. Obawiam się, że były to opowieści prawdziwe. Chyba nadal ceni sobie ekstremalne wyprawy…

Mieliśmy grupę uczniów całkowicie odpornych na nasze oddziaływania. On należał do wiodących postaci tej grupy. Owszem, uznawał jakieś autorytety: według mojej pamięci liczył się z Majką Kardaszewską i Zosią Ochab. Tylko polonistka, Lina Łobocka, była w stanie zmusić go do nauki. Ale czy był kiedykolwiek ktoś, kto umiał stawić opór intelektualnemu terrorowi Liny? Co ciekawe, Staszek nie nosił w tamtych czasach irokeza ani nabijanej ćwiekami kurtki. Nie musiał. I bez tego był wystarczająco niepokorny. Pozował na chuligana, którym nie był. No może trochę...

Taki do nas trafił, taki i sobie poszedł… W SOS-ie raczej już się nie pojawiał. Spotykaliśmy się sporadycznie. Wiedziałem, że studiuje architekturę, wydaje mi się, że w Gliwicach. Było to lata temu. No a teraz, taka niespodzianka! Na portalu „Weranda country” widzę tekst o Staszku Polaku. Pisze Magdalena Burkiewicz:

„Zawsze był typem manualnym. Na studiach potrafił porzucić pracę zaliczeniową, żeby całą noc zbijać łóżko. Szybko się okazało, że ma rękę do drewna. Łapał pierwsze zlecenia, aż w końcu stał się profesjonalistą. (…)  Stanisław Polak w dawnym rzemiośle znalazł sposób, by pogodzić w sobie stolarza i architekta. (… ) Z pracą w biurze architektonicznym rozstał się łatwo, bo za mało było w niej projektowania, o którym marzył, a za dużo biurokracji.”

Początkowo pracował przy renowacji starych, drewnianych willi. Nie mógł znaleźć dobrego snycerza. Postanowił sam zająć się snycerką. Jednak tego co robi, nie określa tym mianem, bo…

„(…) przecież nie zdobi mebli. Bliżej mu do ciesielki artystycznej. (…) Ażurowe werandy, ganki, okiennice są jak biżuteria dla domu. (...) Nad skomplikowanym wzorem czasem siedzi nawet tydzień. Na kartce papieru kreśli swoje ulubione motywy roślinne. Bo chociaż dawniej wzory w detalach były chaotyczne, u niego każdy element łączy się ze sobą. (…) Gdy wszystko jest już gotowe, powstaje wzornik, który odrysowuje na drewnie. Najlepsze jest to z drzew iglastych - modrzewia, sosny albo świerka. I dobrze, żeby było w nim dużo żywicy, bo to naturalny impregnat.

(…) Stosuje też czasochłonną technikę ciesielstwa tradycyjnego. Belki łączy na wpust i kołkuje drewnianymi gwoździami, bo nawet taki element może być dekoracją. I wcale nie trzeba starej willi, by dodać taki detal. – Wystarczy, jeśli dom ma tradycyjną bryłę - tłumaczy. Ażurowe ozdoby, poza tym, że dobrze wyglądają, rzucają wzorzysty cień.” 

Jego realizacje można podziwiać m. in. w Radości. 

Mieszka i działa w Brwinowie. Swoją pracownię nazywa „skorupą”. Sam ją zbudował. Jako materiału najchętniej używa drzewa sosnowego. W Brwinowie i pobliskim Grodzisku Mazowieckim była taka tradycja. Moda na drewniane detale wyszła z Alp i na przełomie XIX i XX wieku przeniosła się do wielu krajów europejskich. Staszek nauczył się wycinania na starych wzornikach niemieckich. 

Nie tylko zdobi, ale również buduje. Podobno proporcje drewnianego budownictwa opanował składając ptasie karmniki. Potem przyszedł czas na kontenery. A jeszcze później zaczął przekształcać kontenery w domki letniskowe. Strach pomyśleć, znając jego zdolności, co wybuduje z drewna za kilka lat?



Fotografie pochoszą ze strony www.weranda country i z profilu fb Stana Polaka.