niedziela, 24 stycznia 2021

Anna i filmy

Anna Górna Zając urodziła się w roku 1944. Była osobą z pasją. Osobą pełną energii. Zainteresowania zaprowadziły ją do łódzkiej Filmówki. Ukończyła tam Wydział Reżyserii (1970). Kręciła filmy dokumentalne. Dużo filmów. Przeszło dwadzieścia. Na ogół wspólnie z mężem, Lubomirem Zającem. Pisała też do nich scenariusze. Współpracowała przy dziesiątkach innych filmów. Działała w łódzkiej Wytwórni Filmów Oświatowych (1975-1991), współpracowała m. in. z warszawską Wytwórnią Filmów Dokumentalnych.

Jeden z pierwszych jej filmów, „Za tą górą czeka jesień” (1977), to przepiękna impresja o chłopcu, który mieszka w malowniczym zakątku Beskidu Niskiego. W „Poza muzyką” (!987) autorka snuje opowieść o Krzysztofie Pendereckim i jego domu. „Zmęczeni dyktaturą” (1990) to film, który - ustami uczestników i świadków - relacjonuje wydarzenia poznańskiego Czerwca 1956. W „Aby przypodobać się cieniowi” (1991), narrator, Zbigniew Herbert, opowiada o swojej fascynacji twórczością Tadeusza Kantora i o współpracy z teatrem Cricot 2. 

„Pan Tadeusz” czyli matecznik” powstał w roku 1998. Współtworzyli go Lubomir Zając i Paweł Kędzierski. Stanowi on przepiękną lekcję historii kultury materialnej. Widz może podziwiać litewskie pejzaże, poznaje stroje i rekwizyty z epoki porozbiorowej. Autorzy z pietyzmem odsłaniają tajniki litewskiej kuchni. Na ekranie pojawiają się historycy, muzealnicy, bronioznawcy, kostiumologowie polscy i litewscy. Nie zabrakło pracowników wileńskiego biura meldunkowego, którzy opowiadają o Mickiewiczach mieszkających współcześnie w tym mieście. 

Ambitnym przedsięwzięciem, swoistym opus magnum, był ostatni film Anny Górnej Zając. „Bliscy a dalecy” (2001) to opowieść o tragicznej, wielowiekowej historii Ukraińców i Polaków, a przy okazji próba naświetlenia źródeł wzajemnych uprzedzeń i konfliktów. Zajmują się tym znani historycy, dziennikarze i politycy. Dokument ten Ania wyreżyserowała wspólnie Lubomirem Zającem oraz z Michaiłem Tkaczukiem. W pracy nad nim wzięły też udział naukowe sławy, profesorowie: Natalia Jakowenko i Jerzy Kłoczowski.

Kiedy trafiła do SOS-u, realizowała właśnie „Pana Tadeusza”. Miała ogromne problemy ze sfinansowaniem tego filmu. Dzięki jej uporowi powstał. Ten upór i inne cechy jej charakteru bardzo przydały się naszym uczniom. Prowadziła z nimi warsztaty filmowe. Rozpoczęła wraz z chętnymi prace nad filmem o SOS-ie. Niestety, nie udało się tego projektu ukończyć. Organizowała pokazy filmów w Wytwórni Filmów Dokumentalnych przy Chełmskiej. Dzięki niej sosersi zapoznali się z dorobkiem polskiego filmu dokumentalnego. Dyżurowała w hostelu. Gotowała razem z młodymi obiady.

Uważna i chętna do pomocy. To ona opiekowała się Zosią Ochab podczas nieuleczalnej choroby. Błyskotliwa i skłonna do żartów. Gotowa w każdej chwili do interesujących opowieści. Świetna interlokutorka. Anegdotami sypała jak z rękawa. Wolna od wszelkiej egzaltacji. Słysząc zachwyty nad wyjątkowością swojego zawodu, odpowiadała: - Najfajniejszy jest ten zawód, którego aktualnie nie wykonujemy.

Spędziła u nas cztery lata (1997-2001). A nam tego mało. Szczególnie teraz. 

P.S. Anna Górna Zając zmarła 13 stycznia 2021 roku.

Fotografie pochodzą z zasobów Internetu.






środa, 13 stycznia 2021

Ciało poety. Jacek JacoM Michalski

Ciało poety jest na ogół cherlawe. Często targa nim suchy kaszel. Twarz poety bywa chorobliwie blada. Jego włosy pozostają w wiecznym nieładzie. Porusza się niezbornie…

W tym tekście mamy tu do czynienia z zupełnie innym, bardzo rzadkim rodzajem poety. Ciało tego poety ma odpowiednią masę i stosowną rzeźbę. Jego muskulaturze niczego nie da się zarzucić. Głowę poeta goli na łyso. Nie garbi się. Jego ruchy są po marynarsku pewne. Paradoksalnie, wykazuje też w ruchach kocią miękkość oraz zręczność. Zakładam, że to co widać, jest efektem wieloletnich ćwiczeń. Z mocno zagadkowego życiorysu poety wynika, że od ponad dwudziestu lat jest trenerem sztuk walki. Nie wiem, o jakie sztuki walki chodzi, domyślam się jednak w nich pewnej brutalności i krótkotrwałości. Jeden lub dwa dobrze wyprowadzone ciosy i sprawa załatwiona.

Wychował się na Bródnie, dorastając w typowej dla tego osiedla kulturze siły. Wie, jak i kiedy posłużyć się siłą. Ale wie również, kiedy przejść na drugą stronę ulicy. Dzięki temu jeszcze w ogóle po mieście chodzi. W latach 80. był punkowcem. Jeździł do Jarocina. Trafił też do SOS-u. Na komisji poborowej pojawił się z „kogutem” na głowie. Nie zdecydowano się wcielić go do armii. Chciano zabrać go do junaków. Nie był specjalnie miły. Obronił się też przed junactwem. W życiu zawodowym poszedł w stronę korporacji. Jego enigmatyczny życiorys informuje nas, że ma wysokie stanowisko w dużej firmie. Tak jak kiedyś nie bał się skóry i glanów, tak dziś nie boi się czarnego garnituru.

Pisze od 14 roku życia. Na ogół krótko i lapidarnie. Nie jest chyba przypadkiem, że do swych ważnych lektur zalicza „Słońce też wschodzi” Ernesta Hemigwaya i „Palcie ryż każdego dnia” Marka Hłaski. Definiuje poezję jako „taki sposób patrzenia, który wychwytuje okruchy rzeczywistości i dookoła nich buduje sens”. Dobry wiersz jest dla niego jak strzał z bicza. Powinien mieć teledyskową skrótowość. Pisanie wiersza zaczyna od szkicu, który potem rozbudowuje. Patrzy i słucha. Chłonie wiadomości z dalekiego świata i sygnały z najbliższego otoczenia.

Potrafi w kilku słowach podsumować historię chrześcijaństwa:

urodzeni z piętnem

źli czy dobrzy czekamy łaski

mniejszością świadomi ognia

niepewni zbawienia

sito do nieba i piekła niepojęte

jak afrykański błysk

po Hipponie oddanej Wandalom

na ruandyjskiej maczecie

(wiersz „predestynacja”) 

Patrząc na życie bezdomnych i wszystko mających diagnozuje: 

między zsypem a skupem

doktor filozofii gniecie puszki

zmienił się w apoteozę życia

częściej głodny czy pijany

na własność ma własność

i kawałek powietrza nad schodami

najbiedniejsze są śmietniki bogatych

płotem pozbawione miłosierdzia

                        (wiersz „dolce vita”)


Nawet opowieść o polityce nabiera u niego wymiaru uniwersalnego:

potem prawi oskarżą lewych

o mieszanie środkowym palcem

w głowie pacynki

a lewi oskarżą prawych

o wpychanie łap pod ubranie

kukiełki

             (z wiersza „nowy k rok”)

W roku 2010 opublikował w wydawnictwie Radwan przegląd swojej dotychczasowej twórczości (tomik „Pojedynczość”). Dwa kolejne tomiki wydała mu Fundacja Duży Format („Selekcja”, 2014 oraz „Nadmiar”, 2017). Pisze znacznie więcej. Na portalu Wywrota można znaleźć 643 teksty jego autorstwa! Zmaga się również z prozą wspomnieniową.


Mimo, że dzisiejszy SOS różni się bardzo od tego z lat 80., on nie odwraca się od swojej starej szkoły. Jest gotów urządzić u nas spotkanie autorskie (tak jak w czerwcu 2018) albo warsztaty literackie (to w grudniu 2018). Potrafi stanąć przed dzisiejszymi sosersami i po prostu z nimi rozmawiać. Krótko i na temat.

Fotografie pochodzą z sosowego profilu fb oraz innych zasobów Internetu.
















wtorek, 5 stycznia 2021

Dwugłos o tęsknocie


Tęsknię za Tobą, Jasiu!

Jaś Czerniawski należy do osób najbardziej zasłużonych dla SOS-u. W 1992 r. jako świeżo upieczona dyrektorka szkoły, kompletowałam kadrę nauczycieli. Mieliśmy etat dla historyka, bo Witek Dzięciołowski został dyrektorem SOS-u na miejsce Miśka Olszańskiego, który odszedł do telewizji. No i zgłosił się Jaś. Razem z Zosią Ochab prowadziłyśmy z nim rozmowę kwalifikacyjną, po której stwierdziłyśmy, że niechybnie uczniowie wejdą mu na głowę. Ale spodobał się nam i stał się tym samym jednym z nas. Jaś chyba też nie myślał, że utknie w SOS-ie na dobre. Myślał o doktoracie, pisał różne mądre rzeczy. Mam nadzieję, że ktoś uzupełni tę działkę działalności Jasia. Ja chcę napisać, dlaczego jest dla mnie ważny i bliski. Mimo dużej różnicy wieku - 16 lat - świetnie się dogadywaliśmy, w wielu sprawach był dla mnie autorytetem. Chociaż mieliśmy i chyba nadal mamy zupełnie różne poglądy na świat, politykę, religię itp. Jaś jest człowiekiem, na którym zawsze można było polegać i który swoją obecnością dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Kiedy wchodziłam do pokoju nauczycielskiego i widziałam przy moim biurku jego wielką teczkę, o którą co i rusz się potykałam, wszystko było w porządku. Co nie znaczy, że było zawsze idealnie. Tak jak reszta kadry, miał problemy z dokumentacją, za co zbierał ochrzan, ale chociaż nie pyskował tak jak inni.

Ech, co tu dużo gadać - Jaś to człowiek, któremu jego uczniowie zawdzięczają bardzo wiele. On zawsze miał dla nich czas, chociaż cierpiała na tym jego rodzina. Niejednokrotnie wychodził z SOS-u jako ostatni. Nie dziwne więc, ze jego starzy uczniowie nadal utrzymują z nim kontakt.

Jaś to tytan pracy. Nie spotkałam w swoim życiu bardziej pracowitego człowieka. Kiedy w jego rodzinie pojawiły się dzieci i jego przesympatyczna żona nie mogła dalej pracować, miał  kilka etatów w różnych szkołach i zasuwał jak mały samochodzik, zarywając noce na sprawdzanie klasówek czy pisanie artykułów. Nie dziwne, że zdarzało mu się zasypiać w różnych miejscach i o różnych porach.

Jaś był autorem i wykonawcą różnych projektów, mających na celu aktywizację naszych mało zaangażowanych uczniów. Jeździł na wycieczki - czasem nawet tylko z jednym uczniem, wymyślał gry terenowe po Warszawie i okolicach, prowadził obozy maturalne, tworzył z uczniami i kadrą eventy z okazji różnych rocznic historycznych, był redaktorem gazetki szkolnej i co tam jeszcze...

Nie podejmuję się opisać wszystkiego, co Jaś zrobił  i nadal robi w ciągu tych prawie trzech dekad działalności w SOS-ie, ale liczę na to, że wielu sosersów dołoży coś od siebie o nim. Bardzo na to liczę! „ Szanujmy wspomnienia, bo warto coś mieć...”

Tęsknię za Tobą, Jasiu!



Tęsknię za Tobą, Maju!

Była, jest i pozostanie mistrzynią konkretu. I jako szefowa, i jako nauczycielka geografii, i jako inicjatorka działań na rzecz innych. Zero zbędnych słów, zero mylących gestów, zero niepotrzebnej dyplomacji. W miejsce tego: jasność przekazu, precyzyjne wskazywanie celu i rzeczowe formułowanie wymagań. Traktowała nas z ujmującą bezpośredniością. W stosunku do mojej osoby ta bezpośredniość wyrażała się najczęściej stwierdzeniem: „Czerniawski, a ty z geografii i tak miałbyś u mnie pałę!”. Ale nie mnie cisnęła najbardziej. W tej dziedzinie przodowali: Anita Siwkiewicz i Paweł Sidorczuk. Nie zaczepiała raczej osób, którym brakowało poczucia humoru. Ochrzaniała nas już bez wyjątków, w pełni demokratycznie. Widząc, że opóźniamy wyjście na lekcje, krzyczała: „Dzwonili, wynocha do roboty!”. Dawaliśmy jej do tego prawo, przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze: była dla nas niepodważalnym autorytetem. Po drugie, jak ognia baliśmy się sosowego chaosu, a tylko ona umiała przekuwać go w porządek. Bo rzeczywistość porządkowała się w jej obecności sama. Jedno z moich pierwszych wspomnień z SOS-u, to zamazana markerami i upstrzona szablonami styropianowa tablica ogłoszeń, a na niej arkusz papieru podaniowego w kratkę, z planem lekcji wypisanym jej starannym, równym pismem.

Sama jej obecność robiła różnicę. Rano wchodziła do pokoju nauczycielskiego z zaczepką: „Dlaczego nikt nie zaparzył kawy?!”. Na wyjście rzucała jedno ze swoich słynnych powiedzonek: np.: „Do widzenia się z państwem!” lub też „Do widzenia, ślepa Gienia!”. Kiedy miała wolny dzień, patrzyliśmy nieco bezradnie w stronę schowanego za prostym biurkiem eleganckiego krzesła (ani przez moment nie miała swojego gabinetu!). Ale każde z nas wiedziało, co ma robić. Zakodowała to w naszych głowach.

Patrzyła na nas uważnie. Na ogół wiedziała, co kogo boli. Potrafiła wysłuchać, wesprzeć, pocieszyć. Matkowała, ale tylko przez chwilę. Na ogół prezentowała charakterystyczną wyłącznie dla siebie szorstką serdeczność. Byli tacy, którzy mieli o to do niej pretensję. Ale nie było wśród nas nikogo, kto by kwestionował to, że ona ma rację.

Przeżyłem dzięki niej parę około zawodowych przygód (z zawodu jestem nauczycielem historii). Swego czasu zleciła mi prowadzenie zajęć z przysposobienia obronnego. Trwało to pół roku. Mój, najdelikatniej mówiąc, mało dyrektywny styl prowadzenia tych zajęć, dostarczył młodzieży wiele radości. Umożliwiła mi też pełnienie obowiązków wychowawcy-socjoterapeuty (przez dwa lata). Miało to równie kabaretowy wymiar. Ale już dwa lata wykładów z historii Mazowsza w żyrardowskiej wyższej uczelni i prawie dwadzieścia lat lekcji o Warszawie (jej autorski pomysł), to najciekawsze doświadczenia z okresu mojej pracy w SOS-ie.

To były niesamowite 23 lata (Maja Kardaszewska była dyrektorką LXI LO w latach 1992-2015).

Tęsknię za Tobą, Maju!


Fotografie pochodzą z sosowych profilów fb.