wtorek, 5 stycznia 2021

Dwugłos o tęsknocie


Tęsknię za Tobą, Jasiu!

Jaś Czerniawski należy do osób najbardziej zasłużonych dla SOS-u. W 1992 r. jako świeżo upieczona dyrektorka szkoły, kompletowałam kadrę nauczycieli. Mieliśmy etat dla historyka, bo Witek Dzięciołowski został dyrektorem SOS-u na miejsce Miśka Olszańskiego, który odszedł do telewizji. No i zgłosił się Jaś. Razem z Zosią Ochab prowadziłyśmy z nim rozmowę kwalifikacyjną, po której stwierdziłyśmy, że niechybnie uczniowie wejdą mu na głowę. Ale spodobał się nam i stał się tym samym jednym z nas. Jaś chyba też nie myślał, że utknie w SOS-ie na dobre. Myślał o doktoracie, pisał różne mądre rzeczy. Mam nadzieję, że ktoś uzupełni tę działkę działalności Jasia. Ja chcę napisać, dlaczego jest dla mnie ważny i bliski. Mimo dużej różnicy wieku - 16 lat - świetnie się dogadywaliśmy, w wielu sprawach był dla mnie autorytetem. Chociaż mieliśmy i chyba nadal mamy zupełnie różne poglądy na świat, politykę, religię itp. Jaś jest człowiekiem, na którym zawsze można było polegać i który swoją obecnością dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Kiedy wchodziłam do pokoju nauczycielskiego i widziałam przy moim biurku jego wielką teczkę, o którą co i rusz się potykałam, wszystko było w porządku. Co nie znaczy, że było zawsze idealnie. Tak jak reszta kadry, miał problemy z dokumentacją, za co zbierał ochrzan, ale chociaż nie pyskował tak jak inni.

Ech, co tu dużo gadać - Jaś to człowiek, któremu jego uczniowie zawdzięczają bardzo wiele. On zawsze miał dla nich czas, chociaż cierpiała na tym jego rodzina. Niejednokrotnie wychodził z SOS-u jako ostatni. Nie dziwne więc, ze jego starzy uczniowie nadal utrzymują z nim kontakt.

Jaś to tytan pracy. Nie spotkałam w swoim życiu bardziej pracowitego człowieka. Kiedy w jego rodzinie pojawiły się dzieci i jego przesympatyczna żona nie mogła dalej pracować, miał  kilka etatów w różnych szkołach i zasuwał jak mały samochodzik, zarywając noce na sprawdzanie klasówek czy pisanie artykułów. Nie dziwne, że zdarzało mu się zasypiać w różnych miejscach i o różnych porach.

Jaś był autorem i wykonawcą różnych projektów, mających na celu aktywizację naszych mało zaangażowanych uczniów. Jeździł na wycieczki - czasem nawet tylko z jednym uczniem, wymyślał gry terenowe po Warszawie i okolicach, prowadził obozy maturalne, tworzył z uczniami i kadrą eventy z okazji różnych rocznic historycznych, był redaktorem gazetki szkolnej i co tam jeszcze...

Nie podejmuję się opisać wszystkiego, co Jaś zrobił  i nadal robi w ciągu tych prawie trzech dekad działalności w SOS-ie, ale liczę na to, że wielu sosersów dołoży coś od siebie o nim. Bardzo na to liczę! „ Szanujmy wspomnienia, bo warto coś mieć...”

Tęsknię za Tobą, Jasiu!



Tęsknię za Tobą, Maju!

Była, jest i pozostanie mistrzynią konkretu. I jako szefowa, i jako nauczycielka geografii, i jako inicjatorka działań na rzecz innych. Zero zbędnych słów, zero mylących gestów, zero niepotrzebnej dyplomacji. W miejsce tego: jasność przekazu, precyzyjne wskazywanie celu i rzeczowe formułowanie wymagań. Traktowała nas z ujmującą bezpośredniością. W stosunku do mojej osoby ta bezpośredniość wyrażała się najczęściej stwierdzeniem: „Czerniawski, a ty z geografii i tak miałbyś u mnie pałę!”. Ale nie mnie cisnęła najbardziej. W tej dziedzinie przodowali: Anita Siwkiewicz i Paweł Sidorczuk. Nie zaczepiała raczej osób, którym brakowało poczucia humoru. Ochrzaniała nas już bez wyjątków, w pełni demokratycznie. Widząc, że opóźniamy wyjście na lekcje, krzyczała: „Dzwonili, wynocha do roboty!”. Dawaliśmy jej do tego prawo, przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze: była dla nas niepodważalnym autorytetem. Po drugie, jak ognia baliśmy się sosowego chaosu, a tylko ona umiała przekuwać go w porządek. Bo rzeczywistość porządkowała się w jej obecności sama. Jedno z moich pierwszych wspomnień z SOS-u, to zamazana markerami i upstrzona szablonami styropianowa tablica ogłoszeń, a na niej arkusz papieru podaniowego w kratkę, z planem lekcji wypisanym jej starannym, równym pismem.

Sama jej obecność robiła różnicę. Rano wchodziła do pokoju nauczycielskiego z zaczepką: „Dlaczego nikt nie zaparzył kawy?!”. Na wyjście rzucała jedno ze swoich słynnych powiedzonek: np.: „Do widzenia się z państwem!” lub też „Do widzenia, ślepa Gienia!”. Kiedy miała wolny dzień, patrzyliśmy nieco bezradnie w stronę schowanego za prostym biurkiem eleganckiego krzesła (ani przez moment nie miała swojego gabinetu!). Ale każde z nas wiedziało, co ma robić. Zakodowała to w naszych głowach.

Patrzyła na nas uważnie. Na ogół wiedziała, co kogo boli. Potrafiła wysłuchać, wesprzeć, pocieszyć. Matkowała, ale tylko przez chwilę. Na ogół prezentowała charakterystyczną wyłącznie dla siebie szorstką serdeczność. Byli tacy, którzy mieli o to do niej pretensję. Ale nie było wśród nas nikogo, kto by kwestionował to, że ona ma rację.

Przeżyłem dzięki niej parę około zawodowych przygód (z zawodu jestem nauczycielem historii). Swego czasu zleciła mi prowadzenie zajęć z przysposobienia obronnego. Trwało to pół roku. Mój, najdelikatniej mówiąc, mało dyrektywny styl prowadzenia tych zajęć, dostarczył młodzieży wiele radości. Umożliwiła mi też pełnienie obowiązków wychowawcy-socjoterapeuty (przez dwa lata). Miało to równie kabaretowy wymiar. Ale już dwa lata wykładów z historii Mazowsza w żyrardowskiej wyższej uczelni i prawie dwadzieścia lat lekcji o Warszawie (jej autorski pomysł), to najciekawsze doświadczenia z okresu mojej pracy w SOS-ie.

To były niesamowite 23 lata (Maja Kardaszewska była dyrektorką LXI LO w latach 1992-2015).

Tęsknię za Tobą, Maju!


Fotografie pochodzą z sosowych profilów fb.
















2 komentarze:

  1. Komentarz do Dwugłosu (w formie spóźnionego listu).

    I ja TĘSKNIĘ ZA TOBĄ, MAJU!
    Bardzo. Za Jasiem też mi się zdarza :), częściej "w czasach zarazy".

    Jaś napisał wszystko, co ważne, ale każda tęsknota jest inna.

    Za Twoim uważnym spojrzeniem. Za ciekawymi choć lakonicznymi spostrzeżeniami z podróży i bardziej soczystymi z lekcji słynnej mapy. Tęsknię.

    Za Twoim biurkiem i wyleniałym fotelem, tak rzadko pustym, klimatem naszego pokoju, za książkami, które nam polecałaś, a nawet za szwedzkimi cukierkami z lukrecją (ohyda!) przywożonymi ze Sztokholu - obie nie mamy już do kogo tam jeździć, niestety. Tęsknię.
    Pokój nasz już nie taki, a i my nie tacy sami.
    Zmiany, zmiany.

    Zmiany były moim żywiołem, a dzięki Tobie, wbrew sobie, pokonana siłą Twojej perswazji w słynnej Misiance w Parku Skaryszewskim, wróciłam po kilku latach pracy w wolnym zawodzie do zniewalającej pracy belfra, i znalazłam się tutaj, na drugim końcu miasta, w miejscu, które już w pierwszych dniach uznałam za swoje i w którym na długo (już 18 lat!) zakotwiczyłam - też dzięki Tobie, bo obca Ci była nieznośna maniera "dyrektorowania" znana mi z poprzednich liceów.

    Dziękuję, że nas - swoją najtrudniejszą "klasę" nie traktowałaś jak podwładnych, ale znosiłaś, niekiedy z lekko ironicznym dystansem, zwykle z humorem, a często wręcz z heroiczną cierpliwością, bez okazywania "kto tu rządzi". A należało się nam nieraz (wiem, co mówię), gdyż - ponieważ - albowiem... (tych słów też mi brakuje).
    Ty Maju, masz to coś. A co? Dystans do siebie, poczucie humoru, styl i klasę pozbawione śladu małostkowości i rewanżyzmu.
    To nieczęste cechy i warte praktykowania.

    Co tu gadać, TĘSKNIĘ ZA TOBĄ, MAJU i przynajmniej raz w roku 3 maja śpiewam Ci:

    Witaj Maj(u)! Niech się święci (3) MAJA!

    A że wkrótce będziemy mieć do siebie bliżej, więc

    DO ZOBACZENIA na Różanej!
    Maryla Maryańska

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję Marylo, że Twój komentarz zostanie dostrzeżony. Wielu spraw, o których piszesz, nie zdołałem wyrazić. No i ta forma...

    OdpowiedzUsuń