Pomnikowe postacie SOS-u są dla
mnie źródłem nieustających problemów. Nie wiem, jak o nich pisać. Posty o Jacku
Jakubowskim i Władku Klamerusie są sztywne jak krochmalona niegdyś przez moją
babcię bielizna. Teksty o Mai Kardaszewskiej i Grażynie Makowskiej przypominają
durszlak mojej mamy, przez który nieustannie przeciekała woda. Nie przybrały
jeszcze kształtu biogramy Michała Olszańskiego, Łukasza Ługowskiego, Grażyny
Budki, Lucyny Bojarskiej i wielu, wielu innych.
Z Janiną, a raczej z Janką Zawadowską też mam ogromną trudność. Dysponuję jej życiorysem, z ustaleniem podstawowych faktów nie ma więc kłopotu. Nie w tym jednak rzecz… Chciałbym pisać lekko, ale nie wiem, jak to zrobić: przecież Janka wszystko traktowała bardzo poważnie…
Dla niej, córki nauczycieli i zarazem autorów podręczników w zakresie nauk ścisłych, studia politechniczne były oczywistością. Studiowała chemię, najpierw w Politechnice Łódzkiej, a potem w Politechnice Warszawskiej (1953-1959). Bez problemu obroniła pracę magisterską. Kilka lat pracowała na Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Tu jej specjalnością stały się ćwiczenia z chemii analitycznej. Kolejnych jedenaście lat spędziła w Instytucie Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk. Tu przygotowała pracę doktorską o badaniu nitrofuranów. Obroniła ją w 1975 roku.
Kariera naukowa Janki rozwijała
się naprawdę dynamicznie. Co sprawiło, że w roku 1981 dokonała radykalnego
zwrotu i zatrudniła się jako nauczycielka chemii w klasach filialnych Centrum
Kształcenia Ustawicznego, włączając się w przedsięwzięcie rozwijane przez grupę
zbuntowanych, długowłosych psychologów? Myślę, że zadziałał tu mechanizm
nazwany przez Jacka Jakubowskiego „orientacją na sens”. Psychologowie chcieli
pomóc zagubionej i zagrożonej uzależnieniem młodzieży. I to panią doktor chemii
z nimi połączyło. Bo okazało się, że Janka, nauczycielskie dziecko, świetnie tę
sprawę czuje. I chyba dlatego nobliwa żoliborska dama, nosząca „robione”
kamizelki i wyszywane, koronkowe kołnierzyki, została Matką Punkowców.
Paradoks? Owszem. Szaleństwo? Jak najbardziej. Weszła w nie, jak zawsze, z
najwyższą powagą.
Szalone przedsięwzięcie bardzo szybko przybrało kształt Szkolnego Ośrodka Socjoterapii czyli SOS-u. Przy SOS-ie powstało LXI Liceum Ogólnokształcące, a Janka na siedem trudnych lat (1981-1988) została dyrektorką tego liceum. Okazało się, że ma niezliczoną ilość pomysłów na edukowanie. Dbała o tworzenie sytuacji edukacyjnych, w których młodzi ludzie nie tyle będą przez kogoś uczeni, co sami będą się uczyć. Starała się pokazać im sens zdobywania wiedzy. Prowadzone przez nią lekcje chemii były zrozumiałe i bliskie życiu.
Walczyła do końca o każdego z
uczniów. Również dla tych, którzy nie chcieli się uczyć szukała życiowych
alternatyw. Bywało, że potrzebujących pomocy, zagrożonych uzależnieniem,
zabierała do siebie na Żoliborz, by tu zapewnić im troskliwą i fachową opiekę. Potrafiła
też inspirować do twórczej pracy swoich nauczycieli. Umiała być dla nich
autorytetem, ale również doradczynią i przyjaciółką. Rady pedagogiczne i
spotkania kadry odbywały się bardzo często w jej żoliborskim mieszkaniu. Było
to możliwe dzięki życzliwej i
tolerancyjnej postawie jej męża, znakomitego matematyka, profesora Wacława
Zawadowskiego. Świadomie bądź intuicyjnie, praktykowała nowoczesny model władzy
instytucjonalnej - nie dominowała, tylko zarządzała. „Krzątała się” „kwoczyła” -
mówi Jacek Jakubowski.
„Wolna od jakiejkolwiek ekspansywności”, „skromna”, cicha”, „umiejąca słuchać”, „rozumiejąca”, „mądra”, „koncyliacyjna”, „gotowa do pojednania”, „ciepła”, „życzliwa”, „wrażliwa na potrzeby innych”, „gotowa do niesienia pomocy”. Takie określenia Janeczki pojawiają się w relacjach jej współpracowników i uczniów. Odegrała w kompletnie zwariowanym okresie historii SOS-u co najmniej trzy role: „tłumika”, stabilizatora i łącznika. Mało kto zwraca jednak uwagę (chyba nie było i nadal nie jest to w SOS-ie w dobrym tonie), że postawa Zawadowskiej wynikała z głęboko przeżywanej wiary i aktywnej realizacji przesłania błogosławieństw z kazania Jezusa na górze. To było źródło jej sensu. Potwierdzają to osoby ze środowiska szkół im. Cecylii Plater-Zyberkówny, w których reaktywacji uczestniczyła.
Nadchodziły nowe czasy. Przełom 1989
roku. Przez całe lata 80. Janka brała udział w legalnych i nielegalnych
działaniach nauczycielskiej Solidarności. Uczestniczyła w pracach studyjnych
nad reformą polskiej oświaty. Nie zabrakło jej głosu w rozmowach, które
zaowocowały narodzinami „Bednarskiej”. Teraz „orientacja na sens” poprowadziła
ją w kierunku aplikacji doświadczeń „sensownej” szkoły w SOS-ie na grunt ogólnopolski.
SOS na tym stracił, polska oświata niekoniecznie.
Zawadowska trafiła najpierw do Ministerstwa Edukacji Narodowej (stanowisko: wicedyrektorka Departamentu Doskonalenia Nauczycieli). Potem (1992) została dyrektorką Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli. To dzięki jej energii CODN stał się instytucją tętniącą życiem. W roku 1997 stanęła na czele Towarzystwa Rozwijania Inicjatyw Oświatowych. W tamtych latach byłą inicjatorką i współtwórczynią nowego sytemu doskonalenia nauczycieli. Pilotowała programy „Nowa Szkoła” i „Wizytator”, stając się tym samym promotorką reformy szkoły i modelu zarządzania nią. Jako prezes TRIO wspierała i nagłaśniała nowatorskie i twórcze inicjatywy pedagogiczne. Poświęciła się również upowszechnieniu edukacji przedszkolnej w małych miastach i na wsi. Od roku 2009, jako członek rady programowej miesięcznika „Dyrektor Szkoły”, upowszechniała wiedzę o edukacji. Dużo pisała. Świetnie znając języki: angielski i francuski, udostępniała polskiemu czytelnikowi nowinki dotyczące europejskich systemów edukacyjnych.
Spopularyzowała w Polsce doświadczenia oświaty fińskiej. Została
ekspertką w kwestiach związanych z ocenianiem projektów unijnych. Uczestniczyła
w wielu projektach współpracy europejskiej. Potrafiła zaangażować się w każde
działanie, które mogło w jej przekonaniu podnieść jakość pracy pedagogicznej…
Żyła z pasją, działała z pasją, pisała z pasją. Nie dawała swojemu organizmowi zbyt wielu szans do odpoczynku. Jej serce tego nie wytrzymało… Janina Zawadowska zmarła w roku 2010 w drodze na konferencję poświęconą PISA, międzynarodowemu programowi oceny umiejętności uczniów. Do końca aktywna, do końca zorientowana na sens.
W roku 2011 Rada Miasta Stołecznego Warszawy pozytywnie rozpatrzyła wniosek pracowników SOS-u, a także podopiecznych SOS-u i ich rodziców, o nadanie LXI Liceum Ogólnokształcącemu imienia Janiny Zawadowskiej. I odtąd Janeczka znowu jest z nami.
Fotografie pochodzą z zasobów Internetu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz