wtorek, 30 kwietnia 2024

Jasność w temacie Marioli.

Wojciech Młynarski śpiewał: „Nie ma jasności w temacie Marioli” (to znaczy śpiewał „nie mam”, ale to szczegół). A przecież ta jasność jest. Można by ją streścić w kilku słowach (zwrotach). Znalazłyby się wśród nich: ambicja, praca nad własnym rozwojem, zdolność do podejmowania wyzwań, życzliwość dla innych. Widać to na przykładzie jej kariery w SOS-ie. Słowa „kariera” (włoskie „carriera” oznacza plac gonitwy, wyścig) używam tu w jego najlepszym sensie. A „kariera to zawód, droga życiowa, zatrudnienie, widoki, cel, dążenie, los, poprawa bytu.” 

Mariola pochodzi z północnego Mazowsza, krainy upartych ludzi i wyrazistych tożsamości. I to się w jej przypadku potwierdza. „Wdarła” się do nas przebojem. W historii SOS-u napiszą kiedyś: „było to na przełomie tysiącleci”. Na rozmowę z Grażyną Makowską i Mają Kardaszewską (ówczesne dyrektorki) przyszła bez przygotowania, po otrzymaniu informacji, że LXI LO poszukuje nauczyciela historii. Przekonała obie panie, że nie istnieje alternatywa dla jej zatrudnienia.

Uczyła historii, potem historii i wiedzy o społeczeństwie, a później: już tylko wiedzy o społeczeństwie. Szybko zyskała sobie uznanie i sympatię uczniów. Byli wśród nich tacy, którzy specjalnie dla niej porzucali edukację w innych szkołach. Doceniali wiedzę, perfekcyjne przygotowanie do lekcji i pełną jasność przekazu, zawartą w rysowanych przez nią na tablicy schematach i mapach myśli. Byli i tacy, którzy obwieszczali wszem i wobec, że Pani Od Historii (Pani Od WOS-u) to prawdziwa Black Lady, która złamała im serce.

Nie było dla niej zadań niewykonalnych. Jeśli czegoś nie umiała, to wkrótce się tego nauczyła. Dotyczyło to merytoryki i dydaktyki nauczanych przez nią przedmiotów,  dotyczyło również psychologii i pedagogiki. Prawo oświatowe nie umiało ukryć przed nią swych tajemnic. Niestraszne były dla niej reguły administracyjno-oświatowej nowomowy. Jako jedna z pierwszych opanowała RODO i LIBRUSA. Błyskawicznie ogarnęła IPETY i WOPFU. Wiele wskazywało na to, że żonglerka całą tą papierowo-wirtualną rzeczywistością sprawia jej pewną przyjemność. W  tej sytuacji nie budzą zdziwienia jej kolejne awanse.

Od roku 2015 pełniła funkcję wicedyrektora do spraw LXI LO. Wspierała Beatę Kojło-Boratyńską w przeprowadzanej przez nią „rewolucji prawa”. Wreszcie w roku 2021 wygrała konkurs na dyrektora MOS nr 1 SOS i tę funkcję pełni do dziś.

Jasność w temacie Marioli obejmuje jeszcze jedną ważną dziedzinę. Historia SOS-u to w znacznej mierze historia utopijnych wizji i idealistycznych urojeń. Mariola nie wchodzi w ten klimat. Mocno stąpa po ziemi. Nie zawsze jest jej łatwo, bo jest osobą kruchą i delikatną. Konsekwentnie buduje jednak autorytet SOS-u jako instytucji i swój jako liderki. Szuka cennych kontaktów „na mieście”.


Kilka dni temu na sosowym profilu fb pojawiła się informacja, że jest absolwentką Instytut Humanites. To wydaje mi się esencją tematu. Bo najważniejszy jest w całej tej historii jej stosunek do innych. Nie bardzo umiem o tym napisać, więc odwołam się do fotografii. One mówią tak wiele.






Także Mili Państwo, jest jasność w tym temacie, jest jasność. 

Fotografie pochodzą z sosowych profilów fb. 






  

niedziela, 21 kwietnia 2024

Uchwycone oknem. Pamięci Zosi Ochab.

Ludzie mają swoje sprawy. Ludzkie sprawy. Czasem zatrzymują się i rozmawiają, ale na ogół idą. Ktoś spieszy się do pracy. Ktoś po prostu się przechadza. Ktoś inny niesie zwinięty dywan w kierunku trzepaka. Staruszka drepcze z zakupami. Dzieci krzyczą, biegną na plac zabaw. Korowód postaci. Masa sytuacji.

Zosia zostawia na chwilę swoje sprawy. Ludzkie sprawy. Córkę już odchowała. Nauczyła matematyki kilka pokoleń uczniów. Niestety choruje. Czasu ma coraz mniej, ale się nie spieszy. Patrzy na ludzi. Fotografuje. Towarzyszy przez chwilę ich sprawom.

Między nimi jest okno. Okno na Ochocie. Okno, jedna z najpiękniejszych i najbogatszych w znaczenia metafor. Większość z nich skierowanych jest „do wnętrza” domu. Ale są też skierowane „na zewnątrz”. Bo okno jest jak ekran. Umożliwia obserwację życia. Otwiera drogę do świata. Jest „okiem na świat”. Ona z tego korzysta. Widzi przez okno życie i je dokumentuje. Oni też na tej sytuacji korzystają: mają szansę przetrwać dłużej niż ich sprawy z tamtego dnia.

Życie idzie dalej albo - wprost przeciwnie - nagle się urywa: na kogo wypadnie. Zostają fotografie. W jaki sposób przechowywane? Wrzucone w pośpiechu do szuflady? Ułożone równo w pudełkach? Nie mam pojęcia.

Wspominałem o córce. Córka co jakiś czas bierze odbitki do ręki. Obrazują ludzką krzątaninę widzianą okiem mamy. Tak bardzo lubiła być blisko ludzi i ich obserwować. Nie uznawała żadnej religii. A może jej religią był humanizm, wrażliwość na to, co ludzkie? Ta myśl narasta w świadomości córki. Wzmacnia się również jej przekonanie o artystycznej wartości fotografii.

Mija lat kilka, mija kilkanaście. Jest kwiecień roku 2024. Michalina Ochab dzięki pomocy przyjaciół i rodziny organizuje wystawę fotografii Zofii Ochab. Tytuł wystawy: „Przechodnie”. Od śmierci Zosi minęło 12 lat. Warszawski Jazdów. Idę na wernisaż. Zastanawiam się, co to jest „Rotacyjny Dom Kultury”? Jak go znajdę? W drodze spotykam innych: błąkają się, tak jak ja. Wreszcie widzimy niepozorny, obłożony drewnem budynek. Wewnątrz białe ściany, a na nich kilkadziesiąt fotografii w niewielkich rozmiarach; niektóre nieostre. Zakładam okulary, a potem je zdejmuję. Niewiele to pomaga. Jest jednak wśród zebranych kilkudziesięciu osób przekonanie, że uczestniczą w ważnym wydarzeniu i że oglądają dzieło niezwykle wrażliwej artystki. Ja również to przekonanie podzielam. Jej już tu nie ma. Oni poszli dalej. My (na razie) jesteśmy i możemy patrzeć przez okno.






Fotografie pochodzą z profilu fb Michaliny Ochab.




    P.S. Jak wyjaśnia Michalina Ochab, nie było odbitek, tylko pliki. Wszystkiemu winna jest moja wyobraźnia.


























niedziela, 24 marca 2024

Z miłości do Eire.

Jak daleko sięgam pamięcią (a sięgam nią do wczesnych lat 70.), Ernest Bryll był na topie. Pojawiał się regularnie w  radio jako autor piosenek. Wspólnie z Katarzyną Gaertner tworzył popularne „śpiewogry” („Na szkle malowane”, „Zagrajcie nam dzisiaj wszystkie srebrne dzwony”). Poezja Ernesta Brylla skutecznie wpisywała się w rzewną i przaśną wizję ludowości a la PRL, po części jednak jej się wymykała: autor wykazywał wrażliwość metafizyczną, fascynowała go tradycja. We wczesnych latach 80. cała Polska nuciła melodie z albumu „Kolęda nocka”, a zwłaszcza „Psalm stojących w kolejce” („Za czym kolejka ta stoi?”). Muzykę do „Kolędy nocki” skomponował Wojciech Trzciński, a wśród wykonawców znalazła się niezapomniana Krystyna Prońko.

 W tamtej dekadzie Bryll przechodził metamorfozę.  Coraz rzadziej jego teksty słyszało się w wielkich salach koncertowych, a coraz częściej w kościołach. Coraz częściej też mówiło się o dokonanych przez niego przekładach poezji. Wiersze staroirlandzkie i irlandzkie tłumaczone przez Brylla zebrano przed 1989 rokiem w dwóch tomikach. Na trzeci przyszło czekać do roku 2004. Z tego dorobku korzystali zafascynowani kulturą celtycką muzycy. Wiersz Turlougha O’Carolana „Peggy Brown” wykonywała grupa Myslowitz (nagranie płytowe 1996).

W latach 1991-1995 Ernest Bryll pełnił, z racji znajomości języka i kultury, funkcję ambasadora RP w Republice Irlandii. I to był chyba główny powód zaproszenia go do SOS-u. Sporo osób interesowało się w tamtym czasie Zieloną Wyspą, ba, nawet darzyło ją miłością. Miłością zdecydowanie platoniczną - możliwości odwiedzenia tego kraju były ówcześnie znikome. Tym niemniej sporo o nim rozmawialiśmy. W ramach „Obiadów Czwartkowych” (nieregularne spotkania miłośników historii) historię Irlandii prezentował kiedyś Marcin Lato.

Kiedy przyszedł do nas Ernest Bryll? W pierwszej chwili byłem gotów datować to spotkanie na rok szkolny 1997/1998. Zauważyłem jednak na jednej z zachowanych fotografii leżącą na stole „Historię Irlandii” Stanisława Grzybowskiego. W takiej szacie graficznej wydano ją w roku 1998. W tej sytuacji postawiłem ostatecznie na rok 1998/1999. Późniejsza data nie wchodzi w grę: widoczne  na zdjęciu osoby (np. Ania Trajdos, Renata Palacz czy Paweł „Jacku” Jackiewicz) były już wtedy w klasie maturalnej.

Niewiele pamiętam z samego spotkania. Nie potrafię sobie przypomnieć jak zdobyliśmy telefon domowy poety. Pamiętam za to, że zgodził się przyjść do nas bardzo chętnie, wprost z entuzjazmem. Bohatersko zniósł mizerię ówczesnego SOS-u. Bez szemrania przyjął sprezentowane mu (co za niezręczność z naszej strony!) pudełko czekoladek. Złapał kontakt z młodymi. Był życzliwy, nawet serdeczny. Mówił barwnie i ze swadą. Zaimponował nam  wiedzą o Irlandii. Odpowiedział na każde pytanie. Cierpliwie zniósł również pytania niezbyt przemyślane.

Długo o tym spotkaniu rozmawialiśmy. Potem rozpoczął się proces zapominania. Gdyby nie fotografie, byłby to proces pełny i skuteczny. Kiedy 16 marca tego roku media podały wiadomość o śmierci Ernesta Brylla, postanowiłem spisać to, co zostało w pamięci. Jak się okazuje, niewiele zostało. W tej sytuacji należy odwołać się do poezji:

 

„Moja ręka jest pisaniem umęczona
Stąd litera w manuskrypcie wychudzona
Moje pióro jak ptak dziobie w pergaminy
I zostawia w białych kartach ślady sine
Niechaj płyną słowa mądre, trafne, prędkie
Przez me palce zaplamione atramentem
Niechaj ręka moja będzie umocniona
I litera każda Łaską uświęcona
Niech to pióro, choć kapiące, słabowite
Stworzy księgi, które ludzie będą czytać
Niechaj jeszcze raz umocni piękna trwanie
Moja ręka umęczona tak pisaniem.”
 
„Ja, mnich, z kotem mym Pangurem
Każdy mistrzem w swojej sztuce
Pangur z myszy łupi skórę
A ja ryję się w nauce.
Spokój, co się w księgach mości
Wolę niźli sławę dźwięczną
Pangur ciszy nie zazdrości
Bo ma swą niewinną zręczność. (…)”

Fotografie pochodzą z różnych zasobów Internetu, w tym z profilu fb "Ludzie SOS-u".