poniedziałek, 29 stycznia 2024

O co spierali się Czartoryski i Lelewel?

Podczas styczniowych zajęć z rozszerzonej historii w klasach trzecich, przyglądaliśmy się postaciom księcia Adama Jerzego Czartoryskiego i Joachima Lelewela. Trzeba było czytać o nich i zastanawiać się, co ich łączyło, jakie pojawiały się między nimi różnice i wreszcie: jak mogłaby wyglądać ich bezpośrednia rozmowa. To nie było typowe zadanie. Niniejszy tekst jest sprawozdaniem z lektury opracowań wykonanych przez uczestników zajęć.



Szereg osób (np. Ann, Ariel, Daria, Lucjan, Norbert, Sonia, Tomek) zwraca uwagę, że zarówno Czartoryski, jak i Lelewel byli zwolennikami walki o niepodległość Polski.

 Słuszna jest uwaga Ann (podobnie piszą Lucjan oraz Hania i Oliwia), że Czartoryski chciał szukać tej niepodległości poprzez pozyskiwanie innych państw (początkowo Rosja, w późniejszym okresie Francja) i współpracę z nimi. Lelewel upatrywał szansy na niepodległość w walce zbrojnej (powstanie). Jako radykał widział też konieczność rewolucji społecznej. Nataniel pisze, że dla Lelewela wartością była niezależność Polski, a Czartoryski nie miał problemu, aby współpracować z innymi państwami (do podobnego wniosku dochodzi Lucjan). Założenie Ann, że obaj politycy kłóciliby się o strategię i metody akcji niepodległościowej, należy uznać za słuszne. Daria rozwija wątek postawy obu liderów w epoce napoleońskiej.

 Czartoryski wroga Polski widział w Napoleonie, a szansą na suwerenność (ale w przyszłości) były dla niego dobre stosunki z Rosją. Lelewel, obojętny wobec Napoleona, nie przepadał też za Rosją. Tę różnicę (przyznajmy, nie jest ona pełna) widzi również Tomek. Tomek dodaje, że w przypadku Lelewela chodzi może nie tyle o antyrosyjskość (w końcu był miłośnikiem Słowiańszczyzny), co o niechęć do despotyzmu Mikołaja I.

 A Czartoryski był, tak czy inaczej, monarchistą. Nikt nie zwrócił uwagi, że po powstaniu listopadowym, kiedy Czartoryski i Lelewel znaleźli się już na emigracji, obaj byli (chcąc albo nie chcąc) wrogami Rosji. Tomek podkreśla fakt, że w czasach polistopadowej emigracji (Wielka Emigracja) obu polityków połączyła ogromna aktywność ideotwórcza i organizacyjna.

Większość piszących widzi, że Czartoryski był zwolennikiem monarchii, a Lelewel republiki. Istotna jest w tym kontekście kwestia różnicy statusu społecznego obu polityków (Czartoryscy to arystokracja, Lelewelowie, pochodzący ze Szwecji, mieli zaledwie potwierdzenie szlachectwa, a żyli jak mieszczanie - ustaliły to Daria i Oliwia), co pociągało za sobą zróżnicowaną sytuację materialną: tylko Lelewelowi zdarzało się „klepać biedę” (to spostrzeżenie zawdzięczamy Darii). Łącząc jej myśl z myślą Tomka trzeba uznać, że mogło to mieć wpływ na poglądy polityczne i społeczne omawianej dwójki (republikanizm i egalitaryzm u Lelewela, monarchizm i szacunek dla hierarchii społecznej u Czartoryskiego). Dodajmy jeszcze interesującą uwagę Oliwii, że Czartoryski kierował się raczej dobrem państwa, utożsamianym z władzą i elitą, podczas gdy Lelewel troszczył się o dobro społeczeństwa, rozumianego jako lud.

 To również mogło być warunkowane ich pochodzeniem społecznym i sytuacją materialną. Sonia pisze, że różnice w poglądach obu polityków mogły przejawiać się w kwestiach społeczno-gospodarczych, gdzie Czartoryski prezentował raczej umiarkowane podejście, podczas gdy Lelewel mógł preferować radykalne, rewolucyjne wprost zmiany. Stawia również hipotezę, że przekonanie Lelewela o równych prawach narodów przedrozbiorowej Rzeczpospolitej (Polacy, Litwini, Rusini?) mogłoby nie spodobać się Czartoryskiemu.  

Nataniel możliwości sporu dopatruje się również w kwestii religii: Czartoryski uważał, że jest ona istotnym elementem życia społecznego, a Lelewel nie chciał jej wpływu na społeczeństwo.

Daria podkreśla wkład obu analizowanych postaci w rozwój polskiej nauki (tu chyba bardziej Lelewel) i kultury (tu raczej Czartoryski). Sonia pisze z kolei o ich roli w podtrzymaniu polskiej tożsamości. Obaj napisali ważne dla rozwoju polskiej myśli politycznej teksty. Oliwia zauważa, że główną dziedziną aktywności Czartoryskiego była szeroko rozumiana polityka. Tymczasem Lelewel zajmował się również badaniami naukowymi. Był nauczycielem i uniwersyteckim wykładowcą. Ta jego wszechstronność „robi” również różnicę. Lucjan zwraca uwagę na możliwość odmiennej u obu myślicieli interpretacji historii Polski. Nie rozwija tego wątku. Trzeba mu przyznać rację. Zapewne Czartoryski kładłby nacisk na cywilizacyjną i kulturotwórczą rolę chrześcijaństwa, a także na dobre chwile polskiej monarchii (Kazimierz Wielki? Zygmunt Stary?). Lelewel podkreślałby wartość słowiańskiej specyfiki początków państwa. Doceniłby też walkę szlachty o emancypację względem monarchy. 

Myślę, że autorzy opracowań osiągnęli sukces. Znaleźli w krótkim czasie naprawdę sporo punktów wspólnych i rozbieżności między Czartoryskim i Lelewelem (rozbieżności było więcej). Niestety, nie udało się w wystarczającym stopniu uwzględnić ewolucji poglądów obu polityków. Żyli i działali przecież w tak różnych od siebie epokach, jak rozbiory Rzeczpospolitej, epoka napoleońska (Księstwo Warszawskie!), Królestwo Kongresowe, powstanie listopadowe i Wielka Emigracja! Mieliśmy też problem z ich bezpośrednią konfrontacją.

 Tylko Norbert zwrócił uwagę na fakt, że obaj panowie musieli spotykać się jako funkcjonariusze powstańczego Rządu Narodowego w 1831 roku. Na pewno doszło wtedy do licznych rozmów między nimi. Jedynie Łucja spróbowała popracować wyobraźnią i stworzyła wizję debaty Czartoryski-Lelewel. To bardzo ciekawe doświadczenie: uświadamia nam, jak niewiele wiemy o przeszłości. Zrekonstruowanie takiej rozmowy wymaga przecież znajomości ówczesnej topografii (geografii), przedmiotów codziennego użytku, obyczajów związanych z rozmową, szczegółów stroju, a nade wszystko: sposobu wysławiania się przedstawicieli ówczesnych elit! Chwała Łucji za to, że dokonała takiej próby! Chwała wszystkim, którzy dostarczyli opracowania!

 

P.S. po powrocie z ferii zrealizowaliśmy zadanie ewaluacyjne. Emma, Cass, Lucjan, Tomek, Ania (3A), Ania (3D), Oliwia, Kami, Norbert, Natalia (3A), Daria, Gosia, Nataniel, Łucja Sonia i Jakub sprawdzili, czy przy pomocy naszego opracowania da się interpretować wypowiedzi Czartoryskiego i Lelewela. Zadanie wypadło pomyślnie. Wszystko wskazuje na to, że stworzyliśmy może niedoskonałe, ale skuteczne narzędzie. 










  

poniedziałek, 15 stycznia 2024

Iron Lady

Zmarła w roku 2013 Margaret Thatcher zapisała się w historii Wielkiej Brytanii jako „Iron Lady”. Uzasadniając przypisanie jej tego przydomka, komentatorzy zwracali zazwyczaj uwagę na nieprzejednaną postawę szefowej brytyjskiego rządu wobec strajkujących pracowników albo - w perspektywie międzynarodowej - jawną niechęć do reżimów komunistycznych. Inni widzieli w niej wzór cnót obywatelskich. Wkraczając na teren dyskursu feministycznego, można dodać, że Thatcher przełamała dominację mężczyzn w światowej polityce, stając  się inspiracją dla kolejnych pokoleń aktywnych i pewnych siebie kobiet.

Kiedy przyglądam się w takim kontekście postaci Doroty Rybickiej-Grzelak, dostrzegam pewne podobieństwa. Dorota jest bezkompromisowa. Używa dosadnych sformułowań. Jak sama informuje - „ma ugruntowane cnoty niewieście”. W okresie nasilenia aktywności Ogólnopolskiego Strajku Kobiet (2020-2021) przyjęła bardzo radykalną postawę.

Ale nie z tego powodu stała się naszą „Iron Lady”. Pojawiła się na Rzymowskiego, jeśli zaufać pamięci Waldemara Orłowskiego (a należy ufać jego pamięci), w trakcie roku szkolnego 2002/2003. Przejęła wychowawstwo klasy, dodajmy: bardzo trudnej klasy. I z miejsca wprowadziła własne zasady. Proste i czytelne. Po pierwsze: pełna jasność granic. Po drugie: konieczność mówienia do wychowawczyni „proszę pani”. A nade wszystko: konkret wymagań i jeszcze większy konkret w rozliczaniu z tych wymagań. Nie każdemu się to spodobało. Mam  na myśli nie tylko uczniów. Spora część kadry (w tym również piszący te słowa) działała wtedy według zasady: „my wam mówimy, co powinniście robić, wy tego nie robicie, a potem my udajemy, że wszystko jest w porządku”. U Doroty to nie przeszło! Jej podejście wzbudziło sporo emocji. Z kuluarów popłynęły cierpkie komentarze o jej braku zrozumienia dla sosowych realiów. Jedna z podopiecznych opowiadała o swym uczuleniu na siwiznę (preferowany przez Dorotę kolor włosów).

Jednak nastawienie do niej szybko zaczęło się zmieniać. Zwłaszcza w jej klasach (dwukrotnie prowadziła klasę wspólnie z Agnieszką Stefańską, raz z Waldemarem Orłowskim). Młodzi zauważyli, że ich wychowawczyni wymaga nie tylko od nich, ale i - zazwyczaj więcej - od siebie. Zaczęli przyzwyczajać się do dyscypliny i porządku, a nawet dostrzegać ich zalety. Dorota organizowała dla nich pomoc w nauce, a w razie problemów z promocją, potrafiła walczyć o nich z nauczycielami, jak lwica. Wspólnie z Agnieszką szukały pomocy dla borykających się z problemami materialnymi rodzin uczniów. Przede wszystkim podejmowała jednak wyzwania związane z kryzysami psychicznymi podopiecznych i z ich uzależnieniem od alkoholu czy narkotyków. Szukała dla nich specjalistycznej opieki, ale również na miejscu, tworzyła dla nich doraźnie indywidualny system wsparcia, totalnie się w niego angażując. W takich sytuacjach nie liczyła godzin pracy! Nie było dla niej osób straconych. Najlepszym podsumowaniem postawy Doroty są spisane przez jej podopiecznych wspomnienia: 

„Walczyła ze mną, jak umiała, próbowała ze mnie wyciągnąć, co najlepsze, a przede wszystkim: walczyła o mnie do samego końca i wierzyła, chociaż mi już czasem brakowało sił, żeby wierzyć w samą siebie (…) nigdy o Tej Pani Dorocie, Postrachu SOS-u, nie zapomnę. Zawsze miło wracam do wspomnień z Nią związanych. Cała jej walka o mnie nie poszła w las. Są gorsze i lepsze chwile, ale ogólnie chyba mogę podpiąć się do grona tych, którzy wyszli jakoś na prostą (…).” (Kasia Niebuda)

„Bardzo tęsknię i w trudnych życiowych chwilach zawsze myślę o niej i wiem, że doradziłaby mi jak najlepiej z takiej sytuacji wyjść (…). Nie miałabym tyle siły w sobie, gdyby nie pani Dorota. Zawdzięczam jej pewność siebie i przekonanie, że warto walczyć o siebie.” (Dorota Musiał)

„Po latach odwiedziłem Panią Dorotę już w nowej siedzibie SOS-u i porozmawialiśmy sobie dość długo i mam nadzieję, że gdy się pożegnaliśmy, to w jej głowie pojawiło się uczucie, że mi się udało.” (Mariusz Krzysztoszek) 

Zapamiętałem moment ukończenia szkoły przez drugą z klas prowadzonych przez Iron Lady. Młodzi, odświętnie ubrani (tak jak tego od nich wymagała) okupowali szkołę i boisko do późnych godzin, nie chcąc rozstać się z wychowawczyniami.

Od kilkunastu lat Dorota pracuje w hostelu. Jej metody chyba specjalnie się nie zmieniły. Siłą rzeczy - bo taka natura hostelu - są to oddziaływania bardziej indywidualne.

 Potrafi pracować z podopiecznymi, wobec których my, pozostali pracownicy, już rozłożyliśmy ręce. Ma w końcu ogromne doświadczenie. Przez wszystkie lata zatrudnienia w SOS-ie, udziela się również w XXX LO im. Jana Śniadeckiego jako pedagożka szkolna.

Z czasów „na dole” (w rzymowieczu jej klasy urzędowały na parterze, w sali nr 3, a hostel, tak na Rzymowskiego, jak na Różanej, mieścił/mieści się na ostatnim piętrze) pozostało jej z pewnością wiele wspomnień. Tak jak uczniom i współpracownikom. Po latach jestem gotów myśleć, że to właśnie ona przecierała w SOS-ie nowe szlaki. Jej metoda - tworzenie jasnych sytuacji i konkretnych ram - sprawdza się świetnie w pracy z osobami neuroatypowymi. A osoby neuroatypowe stanowią aktualnie ogromną część podopiecznych SOS-u.

 
Ponieważ Dorota niezwykle oszczędnie dawkuje w sieci swoje portrety, w tym poście zastosowałem również taryfę ulgową.


P.S. Dorota zwróciła mi uwagę, że pierwsza z jej klas w kontakcie z nią była w sposób bezceremonialny bezpośrednia. Formy grzecznościowe udało się jej wprowadzić dopiero przy „drugim nawrocie”. Cóż, pamięć Janusza Starszego, to osobna kwestia.   

















 

 

niedziela, 7 stycznia 2024

Romantyczna i z całą pewnością rozważna.

Urodziła się i wychowała w trudnych czasach (okupacja, potem stalinizm). Pisała wiersze. Uczyła matematyki. Swoją pracą w kilku warszawskich szkołach zapisała piękną kartę. Wśród tych szkół był również SOS. Ale to nie wszystko. Włączyła się w działania społeczne. Jej nazwisko pojawia się w wielu wspomnieniach i opracowaniach historii niezależnego ruchu oświatowego. Chodzi o okres solidarnościowego karnawału i stanu wojennego. Współtworzyła wtedy koncepcję szkoły obywatelskiej, niezależnej od komunistycznego państwa. Współpracowała z Andrzejem Janowskim, Włodzimierzem Paszyńskim, Anną Radziwiłł, Mirosławem Sawickim i Krystyną Starczewską. Od końca lat 80. uczestniczyła w animowaniu szkół społecznych. Znalazło się wśród nich 1 Społeczne Liceum Ogólnokształcące („Bednarska”), a potem jej własne „dzieci”: 25 Społeczne Liceum Ogólnokształcące i Społeczne Gimnazjum nr 32. Po jej śmierci w 2000 roku te szkoły coraz częściej nazywano po prostu „Okońską”. Jako pierwsza z grona pracowników SOS-u (druga była Janina Zawadowska) została patronką placówki oświatowej! Czy ktoś może mi w tej sytuacji wytłumaczyć, dlaczego w SOS-ie nie praktykuje się pamięci o Marzenie Okońskiej? Dla mnie jest to niewytłumaczalne. Nie znam całej jej biografii. Przypomnę tutaj tylko najlepiej znane fragmenty. Warto.

W roku 1981 toczyły się negocjacje oświatowej „Solidarności” z ówczesnym ministerstwem oświaty. Strona solidarnościowa wystąpiła z projektem niezbędnych zmian w polskim szkolnictwie. Okońska była w grupie negocjatorów. Tak wspominała te rozmowy Krystyna Starczewska:

 

„Przede wszystkim chodziło nam o to, by szkoła przestała być „placówką frontu ideologicznego”, a stała się miejscem służącym rozwojowi dziecka, stąd właśnie to zdanie otwierające nasze rozważania. Aby szkoła przestała być miejscem indoktrynacji, należy odkłamać programy i podręczniki, zwłaszcza historii, należy też przełamać państwowy monopol edukacyjny, dopuszczając do organizowania szkół z ciekawymi autorskimi programami nauczania i wychowania. Największą konsternację ówczesnych oświatowych decydentów wzbudziło to w naszym przekonaniu całkowicie oczywiste zdanie, że „szkoła służyć ma dziecku”. Przecież szkoła zawsze służyła jakimś celom nadrzędnym - Kościołowi, państwu, takim czy innym celom społecznym… Ale dziecku? To było nie do pomyślenia!”

 

W tym samym 1981 roku Włodzimierz Paszyński wspomagany przez Marzenę Okońską, tworzył w XXXIX LO im. Lotnictwa Polskiego (popularny „dewulot”) pierwszą w Polsce klasę autorską. W audycji Rozgłośni Harcerskiej tłumaczyli oboje Joannie Janeczek, że dążą do zmiany celów nauczania i wychowania: w miejsce ludzi przygotowanych do konkretnych ról społecznych chcieliby widzieć absolwentów samodzielnych, twórczych, myślących i wrażliwych. Planowali indywidualizowanie edukacji. Zamiast „wkuwania” materiału zamierzali zaproponować młodym dyskusje i wspólne wyjścia do kina, teatru i muzeum. Od dyrekcji i rodziców oczekiwali zaufania i swobody ruchów… Szczerze mówiąc, nie wiem, jak długo istniała ich klasa.

Przyszedł stan wojenny. O swobodzie ruchów i reformowaniu oświaty nie było mowy. Wiosną 1982 roku środowiska solidarnościowe powołały do życia podziemny Zespół Oświaty Niezależnej. Stanowił on jeden z elementów koncepcji „społeczeństwa podziemnego”, sformułowanej przez Wiktora Kulerskiego. ZON wspierał opozycyjne inicjatywy młodzieżowe. Przede wszystkim ułatwiał tworzenie uczniowskich grup samokształceniowych. Organizował wsparcie i pomoc dla niezależnej działalności oświatowej w całym kraju (serie wykładów, sesje naukowe, ruch wydawniczy, niezależne biblioteki). Okońska, będąc członkinią ZON-u, brała udział w tych działaniach. Współtworzyła wychodzące w tzw. drugim obiegu pisma „KOS” (dwutygodnik społeczny) oraz „Tu teraz” (pismo dla nauczycieli). Współpracowała z podziemnymi Zeszytami Edukacji Narodowej oraz miesięcznikiem „Kultura Niezależna”.

 Uczestniczyła w pracach nad solidarnościowym raportem o stanie oświaty w Polsce, prowadzonych od 1987 roku. Podczas obrad Okrągłego Stołu działacze ZON-u brali udział w spotkaniach podzespołu do spraw młodzieży oraz podzespołu do spraw nauki, oświaty i postępu technicznego. Nie wiem, czy była wśród nich Marzena Okońska.

Nie zabrakło jej natomiast w jednej z najważniejszych inicjatyw oświatowych przełomu oddzielającego PRL od III RP. Współtworzyła Społeczne Towarzystwo Oświatowe (STO).

 Po nieudanej próbie rejestracji stowarzyszenia w roku 1987, powiodła się próba z roku 1988. STO rozwinęło swą działalność po 1989. Równolegle do prac organizacyjnych powstawał innowacyjny program wychowawczy „Rzeczpospolita szkolna (sejm szkolny). Na długie lata stał się on podstawą pracy wychowawczej w 1 Społecznym Liceum Ogólnokształcącym, działającym przy ulicy Bednarskiej w Warszawie. Okońska była jego współautorką.

W roku 1991 matematyczka z SOS-u doczekała się własnej szkoły. Mowa tu o 25 Społecznym Liceum Ogólnokształcącym. Podjęcie obowiązków dyrektorskich „na własnym” wiązało się z koniecznością odejścia z SOS-u. W ślad za nią przeszli do 25-tki Kalina Kobylińska, Maryla Mejer i Mirek Wieteska. Z czasem podjął tam również pracę Witek Dzięciołowski. Okońska miała szczęśliwą rękę do nauczycieli. To ona zatrudniła w charakterze rusycystki (wbrew przepisom) opiekunkę dzieci z „Dworca Brześć”, Marinę Hulię. Początkowo szkoła urzędowała w budynkach zlokalizowanych przy Łazienkach Królewskich. W latach 1993-1994 stopniowo wyłączano ją ze struktur STO. W latach 1995-2000 siedzibą szkoły była kamienica przy ulicy Wiejskiej 19. W roku 1999, jako odpowiedź środowiska na nową reformę oświaty, powołano do życia Społeczne Gimnazjum nr 32. Duszą tych wszystkich działań była niezdzieralna matka-założycielka. Nie doczekała już niestety przenosin do siedziby przy Alei Solidarności 101D (2000). W roku 2001 (za późno, żeby mogła się nim ucieszyć) ujrzał światło dzienne tomik poezji pt. „Kryształki szczęścia”.

 W roku 2003 zespół szkół (gimnazjum i liceum) przyjął imię Marzeny Okońskiej…

Rok 2024. Czytam na stronie 25 SLO im. Marzeny Okońskiej o małej liczebności klas, o możliwości ustalenia własnej ścieżki przedmiotów rozszerzonych, o częstych konsultacjach indywidualnych, jak również o licznych wyjściach i wyjazdach. Brzmi to znajomo. Nic dziwnego: te rozwiązania stanowią rozwinięcie założeń klasy autorskiej z 1981 roku.




Fotografie pochodzą z różnych zasobów Internetu.


P.S. Jacek Radwański zamieścił w grupie „Ludzie SOS-u” fotografię tablicy nagrobnej z Cmentarza Bródnowskiego z inskrypcją upamiętniającą bohaterkę tego posta. Mam wrażenie, że ta inskrypcja mówi o niej więcej niż mnie się udało…