Zmarła
w roku 2013 Margaret Thatcher zapisała się w historii Wielkiej Brytanii jako
„Iron Lady”. Uzasadniając przypisanie jej tego przydomka, komentatorzy zwracali
zazwyczaj uwagę na nieprzejednaną postawę szefowej brytyjskiego rządu wobec
strajkujących pracowników albo - w perspektywie międzynarodowej - jawną niechęć
do reżimów komunistycznych. Inni widzieli w niej wzór cnót obywatelskich.
Wkraczając na teren dyskursu feministycznego, można dodać, że Thatcher
przełamała dominację mężczyzn w światowej polityce, stając się inspiracją dla kolejnych pokoleń
aktywnych i pewnych siebie kobiet.
Kiedy
przyglądam się w takim kontekście postaci Doroty Rybickiej-Grzelak, dostrzegam
pewne podobieństwa. Dorota jest bezkompromisowa. Używa dosadnych sformułowań. Jak
sama informuje - „ma ugruntowane cnoty niewieście”. W okresie nasilenia
aktywności Ogólnopolskiego Strajku Kobiet (2020-2021) przyjęła bardzo radykalną
postawę.
Ale
nie z tego powodu stała się naszą „Iron Lady”. Pojawiła się na Rzymowskiego,
jeśli zaufać pamięci Waldemara Orłowskiego (a należy ufać jego pamięci), w
trakcie roku szkolnego 2002/2003. Przejęła wychowawstwo klasy, dodajmy: bardzo
trudnej klasy. I z miejsca wprowadziła własne zasady. Proste i czytelne. Po
pierwsze: pełna jasność granic. Po drugie: konieczność mówienia do
wychowawczyni „proszę pani”. A nade wszystko: konkret wymagań i jeszcze większy
konkret w rozliczaniu z tych wymagań. Nie każdemu się to spodobało. Mam na myśli nie tylko uczniów. Spora część kadry
(w tym również piszący te słowa) działała wtedy według zasady: „my wam mówimy,
co powinniście robić, wy tego nie robicie, a potem my udajemy, że wszystko jest
w porządku”. U Doroty to nie przeszło! Jej podejście wzbudziło sporo emocji. Z
kuluarów popłynęły cierpkie komentarze o jej braku zrozumienia dla sosowych realiów.
Jedna z podopiecznych opowiadała o swym uczuleniu na siwiznę (preferowany przez
Dorotę kolor włosów).
Jednak nastawienie do niej szybko zaczęło się zmieniać. Zwłaszcza w jej klasach (dwukrotnie prowadziła klasę wspólnie z Agnieszką Stefańską, raz z Waldemarem Orłowskim). Młodzi zauważyli, że ich wychowawczyni wymaga nie tylko od nich, ale i - zazwyczaj więcej - od siebie. Zaczęli przyzwyczajać się do dyscypliny i porządku, a nawet dostrzegać ich zalety. Dorota organizowała dla nich pomoc w nauce, a w razie problemów z promocją, potrafiła walczyć o nich z nauczycielami, jak lwica. Wspólnie z Agnieszką szukały pomocy dla borykających się z problemami materialnymi rodzin uczniów. Przede wszystkim podejmowała jednak wyzwania związane z kryzysami psychicznymi podopiecznych i z ich uzależnieniem od alkoholu czy narkotyków. Szukała dla nich specjalistycznej opieki, ale również na miejscu, tworzyła dla nich doraźnie indywidualny system wsparcia, totalnie się w niego angażując. W takich sytuacjach nie liczyła godzin pracy! Nie było dla niej osób straconych. Najlepszym podsumowaniem postawy Doroty są spisane przez jej podopiecznych wspomnienia:
„Walczyła ze mną, jak umiała, próbowała ze mnie wyciągnąć, co najlepsze, a przede wszystkim: walczyła o mnie do samego końca i wierzyła, chociaż mi już czasem brakowało sił, żeby wierzyć w samą siebie (…) nigdy o Tej Pani Dorocie, Postrachu SOS-u, nie zapomnę. Zawsze miło wracam do wspomnień z Nią związanych. Cała jej walka o mnie nie poszła w las. Są gorsze i lepsze chwile, ale ogólnie chyba mogę podpiąć się do grona tych, którzy wyszli jakoś na prostą (…).” (Kasia Krajewska)
„Bardzo
tęsknię i w trudnych życiowych chwilach zawsze myślę o niej i wiem, że doradziłaby
mi jak najlepiej z takiej sytuacji wyjść (…). Nie miałabym tyle siły w sobie,
gdyby nie pani Dorota. Zawdzięczam jej pewność siebie i przekonanie, że warto
walczyć o siebie.” (Dorota Musiał)
„Po latach odwiedziłem Panią Dorotę już w nowej siedzibie SOS-u i porozmawialiśmy sobie dość długo i mam nadzieję, że gdy się pożegnaliśmy, to w jej głowie pojawiło się uczucie, że mi się udało.” (Mariusz Krzysztoszek)
Zapamiętałem moment ukończenia szkoły przez drugą z klas prowadzonych przez Iron Lady. Młodzi, odświętnie ubrani (tak jak tego od nich wymagała) okupowali szkołę i boisko do późnych godzin, nie chcąc rozstać się z wychowawczyniami.
Od kilkunastu lat Dorota pracuje w hostelu. Jej metody chyba specjalnie się nie zmieniły. Siłą rzeczy - bo taka natura hostelu - są to oddziaływania bardziej indywidualne.
Potrafi pracować z podopiecznymi, wobec których my, pozostali
pracownicy, już rozłożyliśmy ręce. Ma w końcu ogromne doświadczenie. Przez
wszystkie lata zatrudnienia w SOS-ie, udziela się również w XXX LO im. Jana
Śniadeckiego jako pedagożka szkolna.
Z
czasów „na dole” (w rzymowieczu jej klasy urzędowały na parterze, w sali nr 3, a hostel, tak
na Rzymowskiego, jak na Różanej, mieścił/mieści się na ostatnim piętrze)
pozostało jej z pewnością wiele wspomnień. Tak jak uczniom i współpracownikom. Po
latach jestem gotów myśleć, że to właśnie ona przecierała w SOS-ie nowe szlaki.
Jej metoda - tworzenie jasnych sytuacji i konkretnych ram - sprawdza się
świetnie w pracy z osobami neuroatypowymi. A osoby neuroatypowe stanowią
aktualnie ogromną część podopiecznych SOS-u.
P.S. Dorota zwróciła mi uwagę, że
pierwsza z jej klas w kontakcie z nią była w sposób bezceremonialny
bezpośrednia. Formy grzecznościowe udało się jej wprowadzić dopiero przy „drugim
nawrocie”. Cóż, pamięć Janusza Starszego to osobna kwestia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz