sobota, 29 maja 2021

Była raz poetka Dafne

Taka sytuacja powtarza się zwykle raz do roku. Z portierni albo z sekretariatu przynoszą mi białą kopertę formatu A4. Na kopercie widzę swoje nazwisko. Wewnątrz czeka na mnie mały tomik. Ostatni dotarł kilka dni temu. Miał czerwoną okładkę z wykonanym czarną kredką kobiecym aktem. Nosił tytuł „Co pomyśli głowa”. Poprzedni („Powyżej uszu”) pojawił się w roku 2020. Jeszcze wcześniej (2019) był „Ogród naiwny”. Wszystkich tomików jest dwadzieścia dziewięć. Zawierają twórczość absolwentki SOS-u z roku 1997, Ewy Szczawińskiej.  

Ewa urodziła się w Warszawie w 1977 r. pod znakiem Wagi. Miała barwną młodość. Nie pasowała do szkolnej ławki. Nie poddawała się oddziaływaniom wychowawczym. Trafiła do SOS-u. W roku 2005 ukończyła Wydział Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Jest literaturoznawczynią. Dobrze czuje się w roli  animatorki kultury.  Zafascynowana  sztukami plastycznymi, działa na niwie malarstwa i rysunku. Rymuje. Tyle encyklopedia. Reszta jest autokreacją. Tak jak jej pseudonimy: „Szczawa”, „Demoni”, „Ewa Nierajska”. „Poetka przeklęta” - pisze o sobie. Nierajska, bo wadzi się z Bogiem. „Skandalistka, nie przyjęta do Związku Literatów Polskich ze względu na obsceniczny, wulgarny charakter twórczości”. „Apolityczne, ezoteryczne medium, bojkotujące mass-media”. „Nurza się w Krytyce Feministycznej - z racji płci i w Czarnym Obrządku - z racji buntu”. „Romantyczna nihilistka o światopoglądzie zbliżonym do filozofii Wschodu. „Kobieta po przejściach”. 

Chętnie sięga po treści bluźniercze, bez problemu używa obrazów obscenicznych. Swoje rymy nazywa Świadomą Częstochowszczyzną, za swą broń uważa bunt, groteskę, dystans i ironię.

Nie jestem skandalistą. Jestem nauczycielem. Najbardziej lubię te wiersze Ewy, które mają wyraźny rys dydaktyczny: 


Była raz poetka DAFNE.

Porównania miała trafne

także skłonność do metafor

błyskotliwych jak semafor.

Naszą Dafne, cóż, niestety

Uwierały EPITETY

 - gdy wkurzyły ją chłopaki

wciąż pytała: - „Który? Jaki?” (…)

                                         („Dafne”)


Bywa, że jej nauki stają się bardzo dosadne:


Znaczy FUNKCJĘ IMIESŁOWU

CZYNNA oraz BIERNA STRONA,

bo jest DUPA PIERDOLĄCA

oraz DUPA PIERDOLONA!!!

                           („Dobranoc”)


Ewa chętnie wadzi się z tradycją literacką i historyczną:


Witkacy był cacy,
Słowacki był be
Nie gęsi Polacy”,
lecz orły też nie.

Raz „Żywią i bronią”,
Raz leją się w dziób,
Jak szczury się gonią,
Tam świnie, gdzie żłób.

Biel flagi jak lilie,
Purpura jak krew,
Śmierć karpia w Wigilię,
W Zoo małpy i lew.

Dwie wojny, trzy stany
Wójt, Pleban i Pan
W Piwnicy - Barany,
Chocholi trwa tan.

Rozbiory, powstania,
Pospólstwo i gmin
Wciąż więcej gadania
- Czcze słowa, nie czyn.

Rewolty, represje,
Żebranie o chleb,
Pochody, procesje,
tu zadek, tam łeb.

Wars - Sawa, Krak - Wanda,
korona dla Miss,
Na deskach wciąż Janda,
Na wizji wciąż Lis.

Msza Święta w niedzielę,
Czas błędów i prób,
Wyspiański – „Wesele
Gombrowicz zaś - „Ślub”.

Znów lance do boju,
Rwij murom ząb krat”.
- Cóż trzeba nam gnoju,
by wzrosnąć mógł kwiat ...

                   („Nie rzucim ziemi…”)


Poetka nie żywi też żadnych złudzeń w kwestii postaw przyjmowanych przez świat artystyczny:


Prawdziwa dzisiejsza Bohema

raz bywa, raz znowu jej nie ma,

bo chemia ją trzyma przy życiu,

odżywa przy win wspólnym piciu (…)


Chcąc zostać Artystą współcześnie,

Wystarczy więc umrzeć przedwcześnie.”

                             („EVIVA L’ARTE?”)


Ewa jest mistrzynią wiwisekcji i opisu relacji damsko-męskich (męsko-damskich). W tekstach z tego gatunku pojawia się wyraźna nuta liryczna:


Zjeździłam ten świat,
zwiedziłam i Tamten.
Nie więdnę jak kwiat
- Nie szykuj chryzantem.

Rozpaczy twej ton
brzmi nazbyt fałszywie.
Nieprędki mój zgon
i żyję szczęśliwie.

Choć dławi mnie spleen,
zamykam jadaczkę.
Z podróży do Chin
przywiozłam żółtaczkę.

Za siebie więc płać
i łoże sam ściel.
Nie czas z oczu lać
już NaCL.

Nie marnuj swych łez,
zbyt droga jest sól.
- Kobieta to pies
odporny na ból ...

     („Na odchodne”)


Jej wiersze publikowano na prestiżowych blogach (m. in: „The Savage Saints”, „Nowica”). Marzy mi się, aby znały i doceniały je również „Dzieci Różanej”.


Fotografie pochodzą z zasobów Internetu, m.in. z profilu fb  Ewy Szczawińskiej

 

niedziela, 16 maja 2021

Co zostanie? Rzecz o Panu Od Religii.


Bywa, że umiera człowiek. To się zdarza. Bywa, że człowiek umiera na covid. U licznych budzi to niedowierzanie (nie kwestionują śmierci, kwestionują jej przyczynę), ale zdarza się również. Tadeusz Detko zmarł na covid. Zastanawiam się nad tym, co po nim zostanie. I nie chodzi mi o Jego Bliskich. Nie zamierzam  wchodzić z butami w ich tragedię. Chodzi mi o sferę publiczną, bo to nią się na tym blogu zajmuję.

Zostanie książka. Tytuł książki: „Kompot. Trudny powrót do życia”. Ukazała się w roku 2008. Polemizował w niej z funkcjonującymi wówczas, również wśród specjalistów, poglądami na temat narkomanii. Odwoływał się do własnych narkomańskich doświadczeń. Jeden z recenzentów określił tę książkę jako „przestrogę dla tych, którzy jeszcze nie biorą i przesłanie nadziei dla tych, którzy już się pogrążyli”. „Kompot” to wezwanie do podjęcia walki o wyjście z nałogu. Wezwanie do nadziei tam, gdzie nie ma racjonalnych powodów do nadziei. Marzy mi się, żeby ludzie tę książkę czytali. Marzy mi się, żeby za jakiś czas ją wznowiono. Tak mało wśród nas i wokół nas nadziei.

Zostanie kilka fotografii. Dosłownie kilka. Sprawdziłem w Internecie. Przejrzałem stronę internetową i profil fb KĄT-a. Zmarły pracował tam prawie trzydzieści lat. A fotografii jak na lekarstwo! Jakby specjalnie unikał obiektywu. Ci, którzy znali go lepiej, potwierdzają: zero parcia „na szkło”, zero parcia „na stołek”. Tadzik obracał się raczej w wąskich gronach bliskich, przyjaciół, kolegów, uczniów KĄT-a. Jego profil fb (sam twierdził, że zakłada go na prośbę córki) jest niezwykle prosty, jeśli chodzi o rozmiary czy o formy.

Z rzeczy niematerialnych zostanie oczywiście pamięć. Z całą pewnością jej ramy tworzyć będzie społeczność KĄT-a: wszyscy, którzy spotkali tam Tadzika między 1992 a 2021 rokiem. Z tego co wiem, choć w SOS-ie pracował znacznie krócej (lata 1994-1995), również i tu Go świetnie zapamiętano.

Jaka będzie treść tej pamięci? Niewątpliwie będzie ona utkana z wielu sytuacji, które wydarzyły się podczas lekcji etyki, religii i języka francuskiego. Etyka i religia to setki dyskusji. Z kolei francuski, to slang miejski i niezliczone anegdoty z wędrówek po miastach i miasteczkach Francji. Tadzik był nauczycielem w podstawowym sensie tego słowa: można się było od Niego wiele nauczyć.

Pamięć zawierać będzie obraz człowieka. „Dobry i mądry” napisał Czesław Witkowski. I na tym można by pisanie zakończyć. Ze wspomnień uczniów i absolwentów KĄT-a trzeba wyłuskać jednak jeszcze inne ważne cechy. Pojawiają się wśród nich skromność, życzliwość i bezinteresowność. W ślad za nimi idą szacunek do drugiego człowieka, gotowość do słuchania i nieustannej wymiany poglądów. Dalej: umiejętność motywowania do nauki i do pracy nad sobą. „Dziękuję przede wszystkim za to, że nigdy we mnie nie zwątpiłeś” - to chyba najpiękniejszy wpis, jaki można przeczytać na KĄT-owym profilu. Inni uczniowie zapamiętali, że pan od religii w nich wierzył.

No właśnie, wiara. Nie potrafię powiedzieć, w co wierzył Tadeusz Detko. To pozostanie dla mnie tajemnicą. Wiem jednak, że był człowiekiem wiary. Postrzegał życie jako drogę, na której wydarzyć się mogą rzeczy, których się nie spodziewamy. Jego samego spotkało w trudnych czasach, kiedy tkwił jeszcze w szponach narkotyków, coś na kształt (jak sam pisze) spotkania pod Damaszkiem. A więc doświadczenie mistyczne. I potem już tylko do przodu. „En avant”, jak w tytule podręcznika, który zalecał ósmym klasom szkoły podstawowej.  


Fotografie pochodzą z zasobów Internetu, w większości z profilu fb MOS nr 2 KĄT.






 

wtorek, 4 maja 2021

I ta droga prowadzi na Służewiec...

Idę z Anina na Służewiec. Muszę przejść około czternastu kilometrów. Potrwa to ze trzy godziny. Trzy godziny ukraść z życia można...

Słyszę kościelne dzwony. Jest 6.30. Czas ruszać. Ruszam z Osiedla IBJ-u. Idę IX Poprzeczną, wzdłuż Kanału Wawerskiego, w Aninie zwanego pieszczotliwie "kanałkiem". W swojej studziesięcioletniej historii Anin stawiał na domy jednorodzinne. Mijam więc domy jednorodzinne, ładniejsze i brzydsze. Zatrzymuję wzrok na Zakopiance. To wyjątek. Kształtna i przestronna. Chce się mieszkać.


Tory linii otwockiej przekraczam przy stacji PKP Anin. Jezdnie po obu stronach torów to główny ciąg komunikacyjny dzielnicy Wawer. Muszę uważać: auta i pociągi są wszędzie. Przedzieram się przez tę linię frontu. Zamierzam iść ''do Wisły". W tym kierunku prowadzi ulica Lucerny. Niepozorna ulica. Jakość miejskiej (przedmiejskiej) przestrzeni zdecydowanie się obniża. No cóż, Sadul, to nie Anin. W Sadulu nawet kościół przypomina bunkier. A może przemawia przeze mnie mentalność postkolonialna? Odkąd pamiętam, mieszkańcy Anina kolonizowali, a potem oświecali Sadul i Nowy Wawer. Projekt kościoła świętego Benedykta powstał w Aninie...


Docieram do Zastowa. Żarty się kończą. Położone na niewielkim wzniesieniu zabudowania, są spadkiem po wsi wzmiankowanej już w XIV wieku. Zastów powstał i rozwinął się przy trakcie wołowym (dzisiejsza ulica Trakt Lubelski), podobnie, jak położone dalej na południe Zerzeń, Borków czy Miedzeszyn. Przy tym trakcie wieś, potem kilometr-dwa kilometry i znowu wieś. Jak na mazowieckie realia, gęstość osadnictwa imponująca!


Wytrwale zmierzam w stronę rzeki. Ulica Kadetów: coraz rzadsze w Wawrze, porośnięte krzewami nieużytki. Przez dłuższy czas obserwuję kościół świętego Karola Boromeusza. Jego projektanci musieli kiedyś przeglądać albumy z architekturą romańską. Ale chyba niezbyt uważnie. Rozstaję się wreszcie z niezgrabną sylwetką kościoła. Jestem już w osiedlu Las (dawniej wieś Las, albo Tomków Las).  


Etnografowie zaliczają wieś Las do regionu etnograficznego, zwanego Łużycem. Przez całe wieki ludność tej wsi żyła z tego, co dała jej rzeka. Kiedy, przed pierwszą wojną światową, wybudowano Wał Miedzeszyński, kontakt wsi z Wisłą został mocno ograniczony. W dodatku Las musiał uczestniczyć w finansowaniu przedsięwzięcia. Ale Wał Miedzeszyński ratował przed powodziami mieszkańców całego tarasu zalewowego. Był niezbędny. Myślę o tym, wdrapując się na koronę Wału.


Ścieżką rowerową (oczy trzeba mieć dookoła głowy) docieram do Mostu Siekierkowskiego. Przeprawiam się na drugą stronę Wisły. Patrzę z podziwem na smukłe pylony mostu i dzikie, zielone brzegi rzeki. Ze wzruszeniem uświadamiam sobie, że przekraczam właśnie granicę. Chodzi wprawdzie o granicę między dzielnicami Warszawy, ale granica to zawsze granica.

Zejście z mostu zajmuje sporo czasu.  Nagrodą jest możliwość podziwiania ogromnej galerii street artu. Jej podłoże stanowią zabetonowane filary mostu.


Po lewej stronie zostawiam atrakcyjne dla oka nasypy Fortu Augustówka. Wybudowali go Rosjanie w latach 80. XIX wieku. Fort był częścią zewnętrznego pierścienia fortyfikacji Twierdzy Warszawa. Ryglował dolinę Wisły. 


Przechodzę obok Sanktuarium Matki Bożej Nauczycielki Młodzieży. Opiekują się nim księża pijarzy. Od kilkunastu minut mogłem obserwować smukłą kościelną wieżę. Z daleka przypomina ona minaret. Jej kontrapunktami są widoczne z wielu miejsc mojej trasy kominy Elektrociepłowni Siekierki. Nieopodal powstaje ładny inaczej budynek pijarskiej szkoły.

Siekierki zasługują raczej na miano Sielanki. Czas nie popędza tego miejsca. Dużo tu zieleni i spokoju. W noclegowni przy ulicy Polskiej zadomowili się bezdomni mężczyźni. Ktoś wkłada ogromną pracę w zachowanie schludnego wyglądu domu i ogrodu. Trudno zauważyć na Siekierkach miasto.


Nietrudno zauważyć je po przekroczeniu ulicy Czerniakowskiej. Tu już nie widzę szczegółów. Moją uwagę przyciągają hotele. - Powiedz kotku, co masz w środku - pytam każdego hotelu.


Skręcając z Doliny Służewieckiej w Aleję Wilanowską, spoglądam nieśmiało w stronę kościoła świętej Katarzyny. Wdzięczna neoromańska sylwetka to jedno - Franciszek Maria Lanci (XIX wiek) był pełnym wyobraźni architektem. Porusza mnie myśl, że stał tu już w XIII wieku kościół, pierwszy na terenie obecnej Warszawy. Ponadto położenie świątyni, przebieg drogi-ulicy i Potoku Służewieckiego (dawna rzeka Sadurka), pozwalają wyobrazić sobie, jak wyglądała średniowieczna wieś Służew. 


Konieczność wdrapania się pod skarpę wiślaną nie napawa mnie entuzjazmem. Osłodą jest widok Żółtej Karczmy (znowu ten Lanci). Rzut oka na willę, rzut oka na rzeźbę terenu i już jesteśmy we Włoszech, przynajmniej przez chwilę. 


Aleję Wilanowską pokonuję „na zmęczeniu”. Nie potrafię koncentrować się już na miejskiej przestrzeni. Uśmiecham się jednak na widok gmachu Instytutu Fizyki PAN. Jest w taki beztroski sposób rozłożysty...

           No i jestem na Służewcu. Formalnie zaczyna się on wprawdzie za ulicą Obrzeżną, ale ja widzę go co najmniej od Puławskiej. W co się bawić na Służewcu? Nie wiem, miałem tu przyjść, nie planowałem przebiegu wizyty.



Fotografie pochodzą z zasobów Internetu.