niedziela, 24 maja 2020

Hipis, jak się patrzy

Po co życiorys?
Życiorysu Łukasza pisać nawet bym nie próbował. Tworzę tego posta z tęsknoty, a nie z biograficznych ambicji. Napiszę więc tylko, że urodził się w 1985 roku w Warszawie. Maturę zdał w roku 2005, oczywiście w SOS-ie. Większość swojego życia wędrował po świecie, najczęściej bez pieniędzy. Aktualnie mieszka ze swoimi bliskimi w Aberdeen w Szkocji.
Zachował się w mojej pamięci trochę na wzór Włóczykija z cyklu książek Tove Jansson o Muminkach. Uczniowie nazywali go Hipisem, my raczej mówiliśmy o Łukaszu.


Miał w tamtych czasach swoje zaangażowania. Optował za pełnią praw dla mniejszości, w  tym seksualnych. Angażował się aktywnie przeciwko agresji amerykańskiej wobec Iraku (2003). Spieraliśmy się zresztą w tych kwestiach. Prezentował bardzo dorosłe poczucie sprawiedliwości. Był pacyfistą. Miał też ugruntowane zdanie o SOS-ie. Uważał, że my, kadra, odeszliśmy od jego pierwotnych idei. To on zorganizował symboliczny pogrzeb SOS-u. Symboliczny, a regularny, z klepsydrą i z krzyżem. Oburzenie było spore. Dziś można uznać, że Łukasz trafnie zdiagnozował koniec pierwszego, legendarnego etapu w dziejach naszego Ośrodka.
Poczucie humoru Łukasza było specyficzne. Do koleżanki, która regularnie spóźniała się na pierwsze lekcje, zwracał się (gdy już wkraczała do klasy): „Alicja, spieprzaj dziadu!”. 


Inny przykład. Sala 103 na pierwszym piętrze budynku przy Rzymowskiego służyła swego czasu jako pracownia komputerowa. Do tej lokalizacji przyczyniły się zakratowane okna. Po kilku latach w 103 urzędowała klasa Łukasza (IVac). Grażyna, ówczesna dyrektorka SOS-u, uznała, że kraty są już niepotrzebne i poleciła je z okien usunąć. Uczniowie z IVac napisali do Grażyny petycję, prosząc o ponowne ich  założenie. - Bez tych krat  czujemy się mniej bezpiecznie - argumentowali. Głowę daję, że ta petycja była jego robotą.
Opowiadał mi trochę o swoich podróżach. Po latach 90. byłem, jak wielu innych, produktem antyserbskiej  propagandy. Od Łukasza dowiedziałem się, że nigdzie w swoich podróżach nie był serdeczniej przyjmowany niż w Serbii, którą zjeździł autostopem.


Jestem chrześcijaninem, katolikiem. On wtedy nie był. Wielokrotnie miałem poczucie, że wdraża w życie, to co ja wyznaję w teorii…

„Akcja kanapkowa”
Czym była „akcja kanapkowa”? Oddajmy głos samemu Hipisowi. Tak opowiadał o tej akcji w roku 2011, podczas 30-lecia SOS-u:
„Akcja kanapkowa rozpoczęła się w 2002 i trwała do 2006 roku, przy czym sosersi (w tym i ja sam) uczestniczyli w niej od 2003. Była to inicjatywa spontaniczna i zarazem chaotyczna. Polegała na przygotowywaniu posiłków dla osób potrzebujących, które przebywały na Dworcu Centralnym w Warszawie. Nie mówię: dla bezdomnych, bo zdarzało się (choć rzadko), że z naszych kanapek skorzystał podróżny albo nawet jakiś zamożny mieszkaniec miasta. Faktem jest jednak, że naszym „celem” byli bezdomni. Każde „zajście” zaczynało się jesienią, trwało przez całą zimę i kończyło się wiosną. Spotykaliśmy się wtedy raz w tygodniu i przygotowywaliśmy kanapki, czasami herbatę, bywało też, że szykowaliśmy zupę i inne potrawy - co tylko mieliśmy. Trwało to pięć-sześć miesięcy każdego roku. Wychodziliśmy z założenia, że w okresie zimowym trudniej jest zdobyć pożywienie i że właśnie wtedy jest ono mieszkańcom Centralnego najbardziej potrzebne.
To, że akcja trwała tak długo, w dużej mierze wynikało z mojego uporu. Mimo niesamowitej pomocy i zaangażowania sosersów (i nie  tylko sosersów) zdarzało się, że musiałem wszystko przygotować sam: od zbiórki pieniędzy poprzez zakupy i przygotowanie jedzenia aż do wydawania jedzenia na dworcu. Potem trzeba było jeszcze posprzątać w siedzibie Federacji Zielonych (przy ulicy Nowogrodzkiej – przyp. mój), gdzie przygotowywaliśmy posiłki. Akcja trwała pięć lat. W pierwszym roku jej trwania bywałem tylko gościem. Ekipa, która się tym zajmowała wykruszyła się jednak, więc „musiałem” przejąć akcję i koordynowałem ją przez trzy kolejne lata - aż do zakończenia mojej edukacji w SOS-ie. Potem „akcję kanapkową” przejął „Ślesik” (Michał Ślesicki - przyp. mój), tak więc sosersi rozdawali kanapki przez kolejny rok, a ja znowu byłem tylko gościem. Myślę, że do długotrwałości  tego przedsięwzięcia przyczyniła się też niesamowita atmosfera: podczas pracy świetnie się bawiliśmy.”


 Łukasz, mam nadzieję, że wybaczysz mi grabież dokonaną na Twoim profilu fb...


niedziela, 17 maja 2020

Zawsze trzyma się w cieniu

Szkic do biografii
Majka nie mówi nigdy o sobie i swoich zasługach. Trzyma się w cieniu. Nie zamierza współtworzyć własnej biografii. Prawda jednak jest taka: bez niej Środkowy SOS w ogóle nie byłby SOS-em…
Pochodzi z rodziny inteligenckiej. Mieszka na Mokotowie. Od zawsze. W młodości trochę żeglowała. Ukończyła uniwersyteckie studia geologiczne. Została nauczycielką geografii. Pracowała w zespole szkół ekonomicznych przy ulicy Joliot Curie. W 1991 roku uległa namowom charyzmatycznego polonisty Łukasza Ługowskiego i podjęła pracę w SOS-ie. Łukasz był wtedy u nas dyrektorem liceum. Po roku odszedł na Targówek (pożeglowały za nim Lucyna Bojarska i Grażyna Budka) tworzyć własny, autorski ośrodek, który nazwał KĄT-em. Majka zastąpiła go na dyrektorskim stanowisku. Pełniła tę funkcję prawie ćwierć wieku!
Jej matka była społeczniczką. Angażowała w pomoc ludziom swój czas, siły i środki finansowe. Często działo się to kosztem obu córek. Jabłko niedaleko pada od jabłoni. Majka nie stroni od społecznej aktywności. Działała w „pierwszej” Solidarności. W latach 80. w jej mieszkaniu odbywały się zebrania redakcji konspiracyjnego „Tygodnika Mazowsze”. W wolnej Polsce włączyła się w działania na rzecz społeczeństwa obywatelskiego. Współtworzyła Stowarzyszenie Przyjaciół SOS. Broni praw najsłabszych. Aktywnie działa we wspólnocie mieszkaniowej. Lobbuje na rzecz wykorzystania środków z budżetu partycypacyjnego dzielnicy Mokotów do wyjścia naprzeciw potrzebom osób starszych. Opiekuje się pokrzywdzonymi zwierzętami. Aha, nazywa się Maria Kardaszewska. 




Jak to było z Komarnem?
To Maja zainicjowała współpracę SOS z Domem Dziecka w Komarnie na Podlasiu. Zaczęło się od bożonarodzeniowych prezentów. Maję drażniło, że dzieci dostają od sponsorów seryjne misie, lalki lub gry. Zamarzyła się jej „prezentowa lista życzeń”. To marzenie czym prędzej wprowadziła w życie. Namówiła do współpracy kadrę Ośrodka i swych przyjaciół. Znalazła sponsorów. Wciągnęła do pomocy niektórych uczniów. Święty Mikołaj nie zawiódł dzieci! Akcja przyniosła pełen sukces. Powtórzono ją w kolejnym roku i w jeszcze następnym. W końcu stała się przyzwyczajeniem. Weszła nam w krew.
Mai to jednak nie wystarczyło. W jej głowie narodził się kolejny plan. Postanowiła zorganizować dla podopiecznych Domu Dziecka kilkudniową wycieczkę do Warszawy. Bazą noclegową miał być nasz hostel. Chodziło o to, żeby dzieci poznały stolicę i zasmakowały jej atrakcji. I znów poszły w ruch telefony. Potrzebny był sponsoring na znacznie większą skalę, firmowy. I to się Mai udało. Podczas ferii letnich przyjechało do SOS-u kilkanaścioro dzieci z Komarna. Widziały Starówkę i Wilanów. Jadły w McDonald’s. Bawiły się w aquaparku. Zajrzały nawet za kulisy Teatru Wielkiego. Były zachwycone. Po tym pierwszym pobycie przyszło kilkanaście następnych. Pełen sukces organizatorki.
Sądzicie, że to już koniec tej historii? To znaczy, że nie znacie Mai. Zapragnęła teraz, żeby dzieci z DD mogły kontynuować w naszym Ośrodku naukę, którą tam kończyły na poziomie gimnazjum. I w kilku przypadkach to się udało. Nie było lekko. Niektórzy nie dobrnęli do końca liceum. Losy tych, którzy je ukończyli, potoczyły się różnie. Jedno jest pewne - otrzymali konkretne wsparcie. Powiększyli swoje możliwości zawodowe. Części z nich Maja pomagała - oczywiście dyskretnie - przez szereg następnych lat. 




Nauczyciele SOS-u o Mai:
Poranek w pokoju „sto dziesięć”.
Każdy snuje swe sprawy.
W drzwiach pojawia się Maja:
„Nikt nie zaparzył kawy?!”

Nie mamy chęci do pracy,
Do pracy mamy obiekcje.
Maja nas wciąż do niej zachęca:
„Dzwonili! Wynocha na lekcje!”

Przemykamy pod ścianą,
Stosujemy uniki.
Maja zna je na pamięć:
„Dziś sprawdzam wszystkie dzienniki!”

Tak było przez dobre ćwierć wieku,
Lecz koniec z tym, wszystko się zmienia.
Cóż z tego, skoro ktoś w nas wdrukował
Głos Mai jak wyrzut sumienia!






sobota, 9 maja 2020

Grażyna Makowska. Opowieść o Człowieku.

Ukończyła Wydział Pedagogiczny Uniwersytetu Warszawskiego, W świetle własnego CV była i jest aktywna jako pedagog, socjoterapeutka, edukatorka systemowej profilaktyki, trenerka umiejętności psychospołecznych i systemowej terapii rodzin. Przeprowadziła dziesiątki szkoleń dla pracowników pedagogicznych. Zrealizowała szereg autorskich programów z zakresu profilaktyki uzależnień oraz umiejętności psychospołecznych (głównie w dziedzinie radzenia sobie z przemocą i agresją). Prowadziła interwencyjnie i długoterminowo sesje terapeutyczno-rozwojowe dla rodzin znajdujących się w sytuacji kryzysowej, zmagających się z problemami swoich dzieci.


Cała ta wyliczanka, choć nobilitująca, z punktu widzenia dawnych sosersów nie ma większego sensu. Dla nich ważna jest jedna, podstawowa sprawa: zapamiętali Grażynę jako dobrego, pełnego empatii człowieka. Pracująca w SOS-ie od początku lat 90. Ula Grodzka, na wieść o tym, że Grażyna szuka następcy, stwierdziła: - Przejąć SOS po Makowskiej, to tak jak przejąć Kościół po Janie Pawle II. Sporo było w tym stwierdzeniu racji.
Pełniąc przez wiele lat (1998-2015) funkcję dyrektora Ośrodka, zebrała wiele niepowtarzalnych doświadczeń. Co ciekawe, wcześniej nie miała najmniejszego zamiaru  być dyrektorem. Wszystko zaczęło się od pewnego snu. - Śniło mi się, - opowiadała - że siedzę w stodole. Pomieszczenie jest wysokie, wokół malowane deski. Nagle, widzę, że biegną do mnie jakieś rozczochrane dzieci. W tym samym czasie do mojego wnętrza wchodzi złota kula. Słyszę też głos: - Nie bój się, dasz radę. Kiedy po raz pierwszy weszłam do budynku SOS przy ulicy Grochowskiej, ten sen natychmiast mi się przypomniał.


Grażyna potrafiła nawiązać świetny kontakt z młodymi. Umiejętnie i aktywnie ich słuchała. Towarzyszyła im w zmaganiach z życiowymi wyzwaniami. Wspierała ich w dokonywaniu pozytywnych zmian. Wiele osób uratowała z najcięższej depresji/opresji (ta ostatnia uwaga dotyczy również rodziców i pracowników). Spędzała w Ośrodku większość swojego czasu, również tego prywatnego. Mieszkała 300 metrów od budynku MOS nr 1 SOS. Potrafiła pojawiać się tu w sobotę i w niedzielę. Wychowawcy hostelowi wzywali ją na pomoc w momentach kryzysowych, bywało, że w środku nocy. Pokój dyrektorski przypominał w jej czasach raczej gabinet terapeutyczny niż centrum zarządzania.


Główną cechą Starego SOS-u (lokalizacje przy Chełmżyńskiej i Grochowskiej) był artystyczny nieład i radykalny anarchizm. W tamtych czasach panowała w Ośrodku urocza, przyjacielska atmosfera. Grażyna nadała Środkowemu SOS-owi (okres od przeprowadzki na Rzymowskiego w roku 1996) zupełnie odmienny charakter. Kumplowskie relacje przekształciła w terapeutyczne. Zmiana ta miała swoje dobre i złe strony. Za sprawą Grażyny zmienił się również wygląd i wystrój Ośrodka - odjazdowy squat uległ przeobrażeniu w sympatyczny szpital. Dwa generalne remonty poprawiły jakość naszego funkcjonowania. Grażyna nie bała się też kontrowersyjnych decyzji. To ona jako pierwsza wprowadziła do antyklerykalnego sosowego środowiska osoby duchowne. Nie uznawała tolerancji jednokierunkowej! O swojej wierze mówiła wprost. To ona zadecydowała o umieszczeniu w klasach szkolnych SOS-u godła państwowego (wśród protestujących przeciw tej decyzji przeważali pracownicy!).
Grażyna pamięta sny. Ale nie tylko. Dysponuje również zmysłem wnikliwej obserwacji ludzkich zachowań i niebanalnym poczuciem humoru. Dostrzega komizm sytuacji. Potrafi śmiać się z siebie samej.


Odcisnęła na SOS-ie niezacieralne piętno… Ciekawe, co śni się jej w czasach emerytalnych? Można mieć nadzieję, że nadal pojawiają się w jej snach rozczochrane dzieci. Tym razem przychodzą jej po prostu podziękować.

piątek, 1 maja 2020

Kilka kresek i jest efekt

Na razie jest uczennicą. Uczęszcza do drugiej klasy liceum. Oczywiście w SOS-ie. No dobrze, może i jest trochę skoncentrowana na sobie. Darujmy jej: to w dzisiejszych czasach typowe. Chce wyrazić samą siebie poprzez artystyczną ekspresję. W napisanym na zajęcia z filozofii eseju wspomina nawet o „obnażeniu siebie” poprzez sztukę. Lubi się przebierać. Często zmienia fryzurę. Za każdym razem uważnie sprawdza, jaki jest odbiór tej zmiany w najbliższym otoczeniu. Interesuje się malarstwem, modą, tańcem, aktorstwem, fotografią i kinematografią. Dużo tworzy. Nie znalazła chyba jeszcze swojego wiodącego środka ekspresji. Wciąż poszukuje i eksperymentuje. Jest zwolenniczką wolności poszukiwań. Nie boi się marzyć. Również w swoim życiu zawodowym chciałaby zajmować się sztuką. Marzy o zbudowaniu w dorosłym życiu strefy, w której mogłaby wyrażać samą siebie.
Rysunkowe portrety tworzy jakby od niechcenia. Urzekają one prostotą kreski. Sygnalizują talent karykaturzystki. Rzućmy okiem na mini-galerię tych rysunków. Okażmy twórczyni nasze zainteresowanie.

ZUZIA SKASZEWSKA. 
MINI-GALERIA PORTRETU



Nasza Ula





A to Ola właśnie





Janusz jeszcze starszy





Z Karoliną nie zaczynaj