Życiorysu Łukasza pisać nawet bym nie
próbował. Tworzę tego posta z tęsknoty, a nie z biograficznych ambicji. Napiszę
więc tylko, że urodził się w 1985 roku w Warszawie. Maturę zdał w roku 2005,
oczywiście w SOS-ie. Większość swojego życia wędrował po świecie, najczęściej bez
pieniędzy. Aktualnie mieszka ze swoimi bliskimi w Aberdeen w Szkocji.
Zachował się w mojej pamięci trochę na
wzór Włóczykija z cyklu książek Tove Jansson o Muminkach. Uczniowie nazywali go
Hipisem, my raczej mówiliśmy o Łukaszu.
Miał w tamtych czasach swoje zaangażowania.
Optował za pełnią praw dla mniejszości, w
tym seksualnych. Angażował się aktywnie przeciwko agresji amerykańskiej
wobec Iraku (2003). Spieraliśmy się zresztą w tych kwestiach. Prezentował
bardzo dorosłe poczucie sprawiedliwości. Był pacyfistą. Miał też ugruntowane
zdanie o SOS-ie. Uważał, że my, kadra, odeszliśmy od jego pierwotnych idei. To
on zorganizował symboliczny pogrzeb SOS-u. Symboliczny, a regularny, z klepsydrą i z krzyżem.
Oburzenie było spore. Dziś można uznać, że Łukasz trafnie zdiagnozował koniec pierwszego,
legendarnego etapu w dziejach naszego Ośrodka.
Poczucie humoru Łukasza było specyficzne.
Do koleżanki, która regularnie spóźniała się na pierwsze lekcje, zwracał się
(gdy już wkraczała do klasy): „Alicja, spieprzaj dziadu!”.
Inny przykład. Sala
103 na pierwszym piętrze budynku przy Rzymowskiego służyła swego czasu jako
pracownia komputerowa. Do tej lokalizacji przyczyniły się zakratowane okna. Po
kilku latach w 103 urzędowała klasa Łukasza (IVac). Grażyna, ówczesna
dyrektorka SOS-u, uznała, że kraty są już niepotrzebne i poleciła je z okien usunąć.
Uczniowie z IVac napisali do Grażyny petycję, prosząc o ponowne ich założenie. - Bez tych krat czujemy się mniej bezpiecznie -
argumentowali. Głowę daję, że ta petycja była jego robotą.
Opowiadał mi trochę o swoich podróżach. Po
latach 90. byłem, jak wielu innych, produktem antyserbskiej propagandy. Od Łukasza dowiedziałem się, że
nigdzie w swoich podróżach nie był serdeczniej przyjmowany niż w Serbii, którą
zjeździł autostopem.
Jestem chrześcijaninem, katolikiem. On
wtedy nie był. Wielokrotnie miałem poczucie, że wdraża w życie, to co ja wyznaję
w teorii…
„Akcja
kanapkowa”
Czym była „akcja kanapkowa”? Oddajmy głos
samemu Hipisowi. Tak opowiadał o tej akcji w roku 2011, podczas 30-lecia SOS-u:
„Akcja kanapkowa rozpoczęła się w 2002 i
trwała do 2006 roku, przy czym sosersi (w tym i ja sam) uczestniczyli w niej od
2003. Była to inicjatywa spontaniczna i zarazem chaotyczna. Polegała na
przygotowywaniu posiłków dla osób potrzebujących, które przebywały na Dworcu
Centralnym w Warszawie. Nie mówię: dla bezdomnych, bo zdarzało się (choć rzadko),
że z naszych kanapek skorzystał podróżny albo nawet jakiś zamożny mieszkaniec
miasta. Faktem jest jednak, że naszym „celem” byli bezdomni. Każde „zajście”
zaczynało się jesienią, trwało przez całą zimę i kończyło się wiosną.
Spotykaliśmy się wtedy raz w tygodniu i przygotowywaliśmy kanapki, czasami
herbatę, bywało też, że szykowaliśmy zupę i inne potrawy - co tylko mieliśmy.
Trwało to pięć-sześć miesięcy każdego roku. Wychodziliśmy z założenia, że w
okresie zimowym trudniej jest zdobyć pożywienie i że właśnie wtedy jest ono
mieszkańcom Centralnego najbardziej potrzebne.
To, że akcja trwała tak długo, w dużej
mierze wynikało z mojego uporu. Mimo niesamowitej pomocy i zaangażowania
sosersów (i nie tylko sosersów) zdarzało
się, że musiałem wszystko przygotować sam: od zbiórki pieniędzy poprzez zakupy
i przygotowanie jedzenia aż do wydawania jedzenia na dworcu. Potem trzeba było
jeszcze posprzątać w siedzibie Federacji Zielonych (przy ulicy Nowogrodzkiej –
przyp. mój), gdzie przygotowywaliśmy posiłki. Akcja trwała pięć lat. W
pierwszym roku jej trwania bywałem tylko gościem. Ekipa, która się tym
zajmowała wykruszyła się jednak, więc „musiałem” przejąć akcję i koordynowałem
ją przez trzy kolejne lata - aż do zakończenia mojej edukacji w SOS-ie. Potem „akcję
kanapkową” przejął „Ślesik” (Michał Ślesicki - przyp. mój), tak więc sosersi
rozdawali kanapki przez kolejny rok, a ja znowu byłem tylko gościem. Myślę, że
do długotrwałości tego przedsięwzięcia
przyczyniła się też niesamowita atmosfera: podczas pracy świetnie się
bawiliśmy.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz