niedziela, 5 listopada 2023

SOS uratował mi życie.

 

Jest rok 1992. Mam za sobą przeszło trzy lata pracy w dwóch placówkach oświatowych. Mam również poszarpane nerwy i nadwyrężone ego. Planuję odejść ze szkoły. Dzwoni telefon. W słuchawce słyszę głos kolegi ze studiów, obiecującego nauczyciela i jeszcze bardziej obiecującego dziennikarza. - Rozmawiałem dziś z nowym dyrektorem SOS-u - mówi. - On szuka nauczyciela historii cierpliwego jak osioł. Byłeś pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl - nie kryje rozbawienia. 

Idę na rozmowy. Adres: Grochowska 194/196. Odrapana kamienica, pomalowane ściany, kłęby tytoniowego dymu. Naciskam kolejne klamki. Nikogo. Otwieram piąte drzwi. Z kanapy wstają szczupła, długowłosa brunetka i szczupły, długowłosy blondyn. Oboje w czarnych okularach. - Ja jestem pacjentem, a ta pani mnie leczy - słyszę. Nic nie wiedzą o mojej sprawie. Rozmowy odbywają się następnego dnia. Nikt nie jest do mnie przekonany. Dwie wytrawne nauczycielki sądzą, że nie dam sobie rady. Ktoś inny uważa, że mój światopogląd uniemożliwi mi kontakt z młodzieżą. Bardzo sympatyczna osoba opowiada mi całe swoje życie, ale tego co mówię, nie słucha. Nikt jednak nie mówi, że miałbym nie przychodzić jutro… Więc przyjdę. Spędzę w SOS-ie kolejnych 31 lat. Będę uczył czterech przedmiotów. Przeprowadzę dziesiątki tysięcy lekcji. Przeżyję tu siedemnastu ministrów edukacji. Padnę ofiarą dwóch większych i dwóch mniejszych reform oświatowych. Po drodze zostanę Januszem, w dodatku Starszym…

To musi być 1995. Dyrekcja proponuje mojej klasie jako atrakcję na godzinę wychowawczą film VHS z Jasiem Fasolą. Rezolutna młoda osoba mówi: - Nie potrzebuję Jasia Fasoli, mam przecież Czerniawskiego.

1998. W jednej z sal znajduję na ścianie napis: „Niszcz jasizm!”. Pytam, o co chodzi. W odpowiedzi słyszę: - Bo ty zawsze wchodzisz i zapisujesz na tablicy w punktach, co będzie na lekcji.

2000. Obóz maturalny nad Zalewem Zegrzyńskim. Późne godziny wieczorne. Słyszę pukanie do drzwi. W otwartych dniach stają maturzyści. Chyba się przeuczyli. Chichocząc opowiadają o pierwszej dymitriadzie. W pewnej chwili pojawia się Dymitr Samozwaniec i jego wierzchowiec. Jest też Maryna Mniszchówna. Słychać kląskanie i ciche rżenie konia. Taka spontaniczna rekonstrukcja.

Może 2001, nie pamiętam. Lekcja historii w klasie trzeciej. XIX wiek. Opowiadam z zapałem o Ludwiku Filipie Orleańskim. W pewnym momencie przerywa mi przyszła literaturoznawczyni: - Słuchaj, ten cały Ludwik Filip, on nie był przypadkiem synem Dziewicy Orleańskiej?

Zdecydowanie 2003. Wycieczka na Jurę. Jako jedyny w grupie nie mam telefonu komórkowego. Co wieczór idę dwa kilometry do zlokalizowanego w najbliższej miejscowości automatu telefonicznego. Szosa jest nieoświetlona. Auta pędzą, nie jest bezpiecznie. Odprowadza mnie dwóch dzielnych mężczyzn i jedna, jeszcze dzielniejsza kobieta. Kobieta chodzi bardzo szybko, jak dla nas zbyt szybko. Podbiegamy, błagamy ją, żeby zwolniła, prosimy, żeby zatrzymywała się chociaż na przystankach autobusowych. Bezskutecznie.

Jesień 2007. Rozkręcają się zajęcia z edukacji regionalnej. Ich idea jest prosta: rozmawiać o Mazowszu i Warszawie. Wychodzić na spacery, poznawać najbliższą okolicę. No to wychodzimy. Skrzyżowanie Alei Wilanowskiej i ulicy Lotników. Idziemy w kierunku SOS-u. Nagle młody człowiek wyjmuje z kieszeni gwizdek, wybiega na środek skrzyżowania i zaczyna kierować ruchem. Inny spacer: przechodzimy „w dwie klasy” amortyzowaną kładką przez ulicę Wołoską. W pewnym momencie uczniowie zatrzymują się i - używając ruchów skoczków narciarskich - starają się „rozbujać kładkę”. Idzie im całkiem nieźle. To na zajęciach z edukacji regionalnej, gdzieś przy ulicy Kłobuckiej, dwaj mołojcy odpalają petardę. Z kolei ze spaceru na Wyścigi wracam, ku uciesze uczniów, bez skarpetek. Bujaliśmy się na lianie nad Potokiem Służewieckim, no i wpadłem do wody…

Bardzo lubię edukację regionalną, a najbardziej zajęcia w Galerii Mokotów. Co można robić w Galerii? Można prowadzić badania społeczne (zachowania klientów), można biegać na orientację albo bawić się w chowanego. To podczas „eduregio” powstają dwa moje ulubione pseudonimy: pierwszy to „Pan Regionalny”, drugi: „Prezydent Służewca”.

2009. Dwóm miłośniczkom kawy zabrakło mleka. Mam akurat zajęcia w Galerii Mokotów, więc kupuję im jeden karton. Po szkole rozchodzi się błyskawiczna wiadomość: „Jaś daje mleko!”.

Jest rok 2015. Idę na rozmowę kwalifikacyjną do Cervantesa. Idę jak w dym. Nagle widzę masywny budynek mokotowskiego liceum! Uginają się pode mną nogi, pot zalewa czoło, a w okolicach żołądka pojawia się charakterystyczny ucisk. Fobia szkolna! Moja wieloletnia towarzyszka! Przez lata spędzone w SOS-ie zdążyłem już o niej zapomnieć, ale ona nie zapomniała o mnie… No tak: SOS uratował mi życie…

2023 …


Fotografie pochodzą z bardzo różnych zasobów Internetu.


















8 komentarzy:

  1. mi sos też uratował życie…

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaś jest niesamowity! Ten rok w SOSie razem był dla mnie ważnym wydarzeniem. I to zdjęcie - koreksowe, zenitem, wywołane na Grochowskiej - w ramach zabaw w ciemni. Z pozdrowieniami! P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no właśnie, rządzę się tym zdjęciem i nawet Ci nie podziękowałem!

      Usuń
  3. Sos naprawdę ratuje życia. Mi również uratował.

    OdpowiedzUsuń