niedziela, 10 grudnia 2023

We własnym KĄC-ie.

Nie umiem pisać o wielkich ludziach. Mam problem ze znalezieniem odpowiednich słów. Boję się, że wpadnę w patos, a nie znoszę patosu. Dlatego, odkąd powstał ten blog, broniłem się przed pisaniem o Łukaszu Ługowskim. Ale cały czas szukałem jakiegoś sposobu. Chyba go znalazłem. Spróbuję pokazać Łukasza przez pryzmat placówki, która jest dziełem jego życia. 

Nie pojawił się znikąd. Miał za sobą młodość „górną i (jednak) chmurną”. Zdążył popracować w Zespole Szkół Ekonomicznych przy ulicy Joliot Curie oraz w SOS-ie. W obu tych miejscach był postacią charakterystyczną i - prawie od początku - kultową. Niewielu hipisów uczyło w szkołach późnego PRL-u! Dodajmy, filozofujących hipisów, z ogromną wiedzą o literaturze. No i do tego zaangażowanych w pozytywistycznym stylu. Marta i Łukasz Ługowski, jeszcze w latach 80. prowadzili w swoim mieszkaniu, całkiem bezinteresownie, polonistyczne „komplety” dla przygotowującej się do matury i studiów młodzieży. Kiedy przeniósł się do SOS-u, pełniąca funkcję dyrektora szkoły Janka Zawadowska dostrzegła w nim potencjał lidera. Przygotowywała go do roli swego następcy. Wszedł w te buty, z pełnym sukcesem. On też miał nosa do ludzi. Ściągnął do SOS-u swoją późniejszą następczynię, Majkę Kardaszewską.


Był rok 1992. Po upadku komunizmu SOS znalazł się na rozdrożu, potrzebował transformacji. Trwały burzliwe dyskusje. Ich efektem był rozłam wśród kadry. Jedni zostali na miejscu. Inni poszli w kierunku nowej, „społecznej” szkoły (późniejsza 25-tka). Łukasz, wsparty przez Grażynę Budkę i Lucynę Bojarską, postanowił stworzyć nową placówkę, nawiązującą do formuły SOS-u (ośrodek i szkoła), ale wolną od jego „błędów i wypaczeń”.

Lata 90. Fascynująca dekada. Gruzowisko  PRL-u. Można było wtedy budować od podstaw niezbędne społecznie i nowocześnie działające instytucje, zarówno państwowe, jak i obywatelskie. Można było, ale jednak nie wszyscy te instytucje stworzyli albo stworzyli takie, które nie przetrwały tamtej dekady. Należało, tak jak w ewangelicznej przypowieści, budować „na skale”. A przecież brak było bazy materialnej (przystosowane budynki, odpowiednie meble, komputery, pomoce dydaktyczne). Nie istniała uzbrojona w odpowiednie kompetencje kadra wychowawców i nauczycieli. Postawa administracji oświatowej i (powstającej właśnie) samorządowej wobec nowych placówek była, delikatnie mówiąc, niechętna (chwalebny wyjątek tworzył warszawski kurator oświaty, Włodzimierz Paszyński). Janka Zawadowska mawiała: „Jak chcesz mieć, to sobie zrób!”. I Łukasz „sobie” zrobił. Stworzył nowatorskie miejsce i kierował nim pewną ręką przez ćwierć wieku. Bardzo przydały się mu: jasność wizji, dobry PR, zdolności organizacyjne, cierpliwość do inercji urzędników, a nade wszystko świetny kontakt z młodzieżą i wyczucie w doborze współpracowników. Wszystkie te cechy i umiejętności po prostu posiadał. Ujawnił również charyzmę. Przekładała się ona na charakterystyczny, „łukaszowy” styl bycia, który udzielał się całemu otoczeniu. Można zaryzykować stwierdzenie, że kolejne roczniki wychodzących z KĄT-a absolwentów stanowiły i nadal stanowią coraz liczniejsze środowisko osób uznających wspólny system wartości i porozumiewających się własnym językiem. Spore znaczenie miała w całym tym procesie stała obecność dyrektora-lidera w mediach i jego wysoka medialna rozpoznawalność.

Pierwsza siedziba KĄT-a mieściła się przy ulicy Stojanowskiej na warszawskim Targówku. Potem był (i jest nadal) Anin, równie warszawski, ale bardziej niż reszta Warszawy zielony: ulica Zorzy. Garnęła się do tej placówki młodzież kolorowa, niepokorna, twórcza, eksperymentująca z narkotykami i słabo mieszcząca się w instytucjonalnych ramach masowej oświaty. Z czasem, w miarę (ciągle przez Łukasza opóźnianej) instytucjonalizacji samego KĄT-a, trafiali tu młodzi z orzeczeniami o niedostosowaniu społecznym, często po pobytach na oddziałach psychiatrycznych. W ostatnich latach wśród orzeczeń bardzo mocno zaznaczył się wątek spektrum autyzmu. Idea ojca założyciela była prosta, wręcz minimalistyczna. Trzeba dać młodym miejsce, w którym będą mieć na tyle swobody, żeby uznali je za własne. Nieliczne ograniczenia (wymóg 80% frekwencji, powstrzymanie się od przemocy i środków zmieniających świadomość) miały zapewnić im bezpieczeństwo i utrzymać ich w szeroko rozumianych ramach społecznych. I to się sprawdziło. KĄT miał umożliwić też młodzieży indywidualny kontakt z sensownymi dorosłymi. Ich orientacja w problemach podopiecznych miała z kolei pomóc w organizacji adekwatnej pomocy. I tak się działo. Poruszający jest motyw przygarnięcia przez KĄT podopiecznych fundacji La Strada, ratującej ofiary handlu ludźmi. A to tylko jeden z setek kątowych motywów! Następny ważny moment: wspieranie aktywności i twórczości. Nie sposób zliczyć, ile odbyło się przez te wszystkie lata warsztatów, prób, sesji, wernisaży, koncertów i festynów, nie sposób zliczyć też wyjść i wyjazdów. KĄT równie dobrze mógłby nazywać się KUŹNIA. Zielony Anin też robił swoje. Umilał kątową codzienność. Zapewnił młodym ciszę, spokój, umożliwił korzystanie z uroków pobliskiego lasu. 





Mam świadomość, że nie piszę o KĄC-ie niczego nowego. Wiem też, że jest on instytucją chwaloną i docenianą. Popularność KĄT-a nie słabnie, a liczba osób przekonanych, że uratował on im życie, stale rośnie. Pisząc z wawerskiej perspektywy, chciałbym zauważyć, że placówka ta wpisuje się doskonale w lokalną tradycję inicjatyw opiekuńczych i wychowawczych, sięgających często początków II Rzeczpospolitej. Przykładem niech będą dom dziecka Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w międzyleskim Helenowie, miedzeszyńskie sanatorium im. Włodzimierza Medema, kolonie dla podopiecznych Janusza Korczaka w marysińskiej posiadłości „Różyczka” czy ratowanie dzieci żydowskich podczas okupacji przez siostry Rodziny Marii w Aninie i Międzylesiu. Warto byłoby przyjrzeć się kiedyś topograficznym, społecznym i ideowym czynnikom, wiążącym wszystkie te inicjatywy.

A Łukasz Ługowski? W roku 2017 zakończył swoją przygodę z KĄT-em. Może przyglądać się teraz z satysfakcją współczesnym, dorosłym już poczynaniom swojego „dziecka” z lat 90.


Fotografie pochodza z różnych zasobów Internetu, w tym z profilu fb MOS nr 2 KĄT.

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz