sobota, 20 grudnia 2025

Gałąź, na której siedzimy.

Coroczny post o Maratonie Pisania Listów stał się już na tym blogu tradycją. Akcja ważna, temat jeszcze ważniejszy. Lekceważenie praw obywatelskich może skutecznie zahamować istotne dla ogółu inicjatywy, utrudnić debatę publiczną, a nawet doprowadzić do poddania życia społecznego odgórnej kontroli. Tak się dzieje w krajach, z których pochodzą bohaterowie Maratonu. Niestety, może się tak zdarzyć wszędzie. Dlatego tak niebezpieczne są uprawiane w Polsce w ostatnich latach „zabawy” z konstytucją. Podkopują one fundamenty państwa prawa. Tymczasem w kwestii praw człowieka i obywatela jedziemy wszyscy na jednym wózku. Lewica i prawica. Postępowcy i tradycjonaliści. Przybysze i tubylcy. Gdyby naszych praw odpowiednio nie zabezpieczono, stracilibyśmy na tym wszyscy.

I dlatego SOS od lat bierze udział w Maratonie Pisania Listów. Wypracowaliśmy na użytek tej akcji własne praktyki i ciągle próbujemy je doskonalić. Stanowisko pisania listów przygotowują zwykle Agata Kalemba i Piotr Wieteska. Stoliki, krzesła, ryza papieru, długopisy, wzory listów. Film z opowieścią o bohaterach, plakaty, plastikowe pojemniki na gotowe listy.

 Istotną sprawą jest kampania informacyjna. W tym roku podjęli się tego zadania uczniowie klasy 2D razem z wychowawczynią Renatą Korolczuk. Ich akcja to prawdziwa profeska. Wejścia do klas, plakaty, poniedziałkowy information meeting z krótką prezentacją i kahootem (były nagrody!). 

Znakiem rozpoznawczym tej edycji MPL stał się dający do myślenia plakat z różnojęzycznymi wersjami terminu „prawa człowieka”.

Tegoroczny Maraton rozegrał się między 8 a 12 grudnia i pobudził do aktywności wiele osób. Uczniowie klas 4C, 4B i 4A pisali listy już po raz czwarty. Robili to z wielkim zaangażowaniem. W wolnych chwilach włączały się w pisanie zarządzające sekretariatem Nina Jóźwik i Marta Olszewska. Nie zabrakło w tej akcji (co już nikogo nie dziwi) nauczycieli Piotra Lenartowicza i Waldemara Orłowskiego. Alicja Pomykała z IV B i Ula Biczewska z 3A najpierw napisały pięć „podstawowych” listów, a potem tworzyły kolejne, szukając w szkole i na zewnątrz chętnych do ich podpisania. Według niepotwierdzonych jeszcze informacji to właśnie Ula Biczewska napisała najwięcej listów. 

Katarzyna Denkiewicz i Łukasz Knap nie od dziś traktują Maraton jako okazję umożliwiającą uczniom pogłębienie kompetencji językowych (odpowiednio w zakresie języka hiszpańskiego i angielskiego).

Maraton Pisania Listów zbiega się w SOS-ie z Tygodniem Praw Człowieka. W ramach Tygodnia gościliśmy osoby, które chciały się podzielić z młodzieżą doświadczeniem i wiedzą. Student prawa i absolwent SOS-u Patryk Gajewski przedstawił maturzystom historię prawa międzynarodowego. Prowadząca Fundację RegenerAkcja Natalia Sarata pokazywała, w jaki sposób zadbać o siebie nie redukując wrażliwości na potrzeby innych. Członkini zarządu Komitetu Ochrony Praw Dziecka Magdalena Stachowiak-Alexandrowicz podzieliła się swoimi doświadczeniami z zakresu tworzenia kampanii społecznych i fundraisingu.


W ostatnim dniu Tygodnia Praw Człowieka Marta Hofman (pierwsza w historii Ośrodka rzeczniczka praw ucznia, powołana dzięki uporowi i ciężkiej pracy grupki aktywnych sosersów) i Łukasz Knap (zastępca rzecznika) przedstawili krótko szkolnej społeczności swoją misję („aby każdy został wysłuchany i nie czuł się sam”). 

Wracając do „naszych baranów”: w tej edycji Maratonu powstało 478 listów (liczyła je 2D!). To był naprawdę dobry i pracowity tydzień.


Fotografie pochodzą z profilu fb MOS nr 1 SOS.
















piątek, 5 grudnia 2025

Czemu nie mielibyśmy zrobić tego w szkole? Dwie ważne wystawy.

„Lato było jakieś szare” - śpiewał swego czasu Andrzej Sikorowski. Szkoły też są szare. Szarość i rutyna szkolnej przestrzeni ściga się na ogół z rutyną i szarością szkolnej codzienności. Bardzo trudno o drobną odmianę, o przełamaniu mówić nie sposób. SOS również jest szary. Bywają jednak w życiu Ośrodka takie chwile, kiedy przechodzi on częściową metamorfozę. Zdarza się, że główny hall na drugim piętrze przekształca się w sklep, kawiarnię albo kino. To w przypadkach akcji wolontariatu i rocznic. Zdarza się, że zmienia się wystrój sal klasowych. To w przypadkach konkursów samorządu i świąt. Szarość jest wtedy mało widoczna. Potem jednak wszystko wraca do normy.

Zdarzają się pojedyncze przypadki przełamania rutyny. Dwa z nich nastąpiły wczesną jesienią tego roku. Dwa razy przestrzeń SOS-u zamieniła się w galerię sztuki…

We wrześniu zaprezentowaliśmy wystawę prac absolwenta SOS-u z roku 2005 Czarka Przybyłowskiego.  Czarek zajmuje się w wolnych chwilach fotografią cyfrową. Od jakiegoś czasu zamieszcza na jednym ze swoich profilów fotografie Warszawy. Fotografuje osiedle Stegny i pobliski Ursynów, ale nie tylko. 

Poluje na tematy w różnych punktach Warszawy. Jego ujęcia są ujmujące. Panoramiczne krajobrazy i mikro-detale. 

Ponadto: wszystko co mieści się między tymi dwoma biegunami. Bogactwo wątków. Tytuł wystawy („Warszawa we właściwym świetle”) nie oddaje właściwie tego bogactwa. Może uwaga ta zabrzmi nieprofesjonalnie, ale powiem (raczej napiszę), że Czarek rewelacyjnie fotografuje światło. Umieszczoną na ruchomych tablicach antologię kilkudziesięciu jego prac można było oglądać przez kilka tygodni w głównym hallu Ośrodka na drugim piętrze.

Zuzia Skaszewska ukończyła SOS w roku 2021. Pięć lat temu pisałem o niej na tym blogu: Interesuje się malarstwem, modą, tańcem, aktorstwem, fotografią i kinematografią. Dużo tworzy. Nie znalazła chyba jeszcze swojego wiodącego środka ekspresji. Wciąż poszukuje i eksperymentuje. Jest zwolenniczką wolności poszukiwań. Nie boi się marzyć. Również w swoim życiu zawodowym chciałaby zajmować się sztuką. Marzy o zbudowaniu w dorosłym życiu strefy, w której mogłaby wyrażać samą siebie.” 

I chyba niewiele od tego czasu się zmieniło, może tyle, że Zuzia skoncentrowała się na malarstwie i rysunku. Próbuje autoportretu i martwej natury. Kreśli skomplikowane wzory. Śmiało operuje kolorem. Jej malarstwo jest pełne ruchu. Jest też zadziorne i nasycone poczuciem humoru. Wystawę kilkudziesięciu mniejszych i większych prac Zuzi można było podziwiać przez tydzień w sali 325.

Wystawy Czarka i Zuzi nie przyciągnęły tłumów. Na wernisażach pojawili się zainteresowani uczniowie i pracownicy SOS-u. Były to jednak pierwsze doświadczenia wystawiennicze tej dwójki interesujących artystów. Mogli zaprosić do SOS-u swoich bliskich i przyjaciół. Mogli pomyśleć o sobie jako o artystach i doprecyzować - w interesujących rozmowach z widzami - swoje artystyczne credo. I - co dla SOS-u najcenniejsze - wypędzili na jakiś czas ze ścian Ośrodka szarość.

Trzymamy kciuki za Czarka i Zuzię. Oby wypłynęli oboje na głębsze artystyczne wody.  



Fotografia "Przeciw szarzyźnie" pochodzi z profilu fb Jacka Bąkowskiego. pozostałe zdjęcia: z profilów fb MOS nr 1 SOS, 

Czarka Przybyłowskiego i  Zuzi Skaszewskiej.




















wtorek, 11 listopada 2025

Gdy naród do boju wystąpił z orężem...

Uczestnicy zajęć z rozszerzonej historii (chodzi o klasy trzecie) otrzymali zadanie przedstawienia pomysłu na nowoczesny i pełen rozmachu film o powstaniu listopadowym. Takiego obrazu w polskiej kinematografii akurat brakuje, było więc nad  czym myśleć. Jeśli chodzi o metodę działania, uczniowie mieli wolną rękę: praca indywidualna, praca zespołowa, odwołanie się do własnej wyobraźni, poszukiwanie informacji w Internecie, flirt ze sztuczną inteligencją, co kto woli. No i wypracowali naprawdę interesujące propozycje. Zresztą, czytajcie sami.

Gaja, Maja i Mieszko (motor napędowy grupy) wpadli na pomysł ukazania sytuacji w Królestwie Polskim przed powstaniem i wypadków powstańczych przez pryzmat losów trzech podchorążych. Kultywujący rodzinne tradycje wojskowe Jan bierze udział we wszystkich ważnych bojach, ostatecznie ginie raniony odłamkiem artyleryjskim w trakcie szarży kawaleryjskiej pod Ostrołęką. Charyzmatyczny i utalentowany Józef traci życie razem z całym swoim oddziałem podczas obrony Warszawy we wrześniu 1831 roku i pośmiertnie otrzymuje rangę kapitana. Jedynie mający ambicje dowódcze Antoni nie traci życia. Ratuje go, jeszcze przed swoją własną śmiercią, Józef. Antoni udaje się na emigrację. Jego misją jest pamięć o tych, którzy zginęli. Ta trójka reprezentuje jedno z ogniw długiego łańcucha patriotycznych pokoleń.

Tło wydarzeń historycznych umiejętnie ukazują również Basia i Flora. Znalazły w swoim scenariuszu miejsce dla obrazów nocnej Warszawy i muzyki Chopina! Ich opowieść wykorzystuje konwencje dramatu historycznego i klasycznego romansu. Główny bohater jest podchorążym-spiskowcem. W ostatnich chwilach przed wybuchem powstania poznaje piękną i elegancką szlachciankę. Jednak jej ojciec jest na usługach rosyjskiego namiestnika i nie chce, aby jego córka zadawała się z „niebezpiecznym elementem”. Autorki umiejętnie zderzają ze sobą „wrzenie warszawskich ulic i opresyjny spokój warszawskich elit”.

Klasycznym „trójkątnym” romansem jest scenariusz Marii, Mai i Maksa. Pełna poświęcenia Rosjanka pielęgnuje polskiego oficera. Żeby rzecz nie była zbyt prosta, o jej względy zabiega też podający się za Polaka rosyjski szpieg. Główna bohaterka zachowuje lojalność wobec ukochanego, ale zdradza (taki drobiazg) ojczyznę. Klęska powstania jest nieuchronna, ale bohaterowie spotykają się ponownie. Ich miłość na nowo rozkwita. Problem w tym, że polsko-rosyjskie pary nie miały po 1831 roku na ziemiach polskich (tu mowa o Pułtusku) zbyt łatwego życia...

Ciekawe, ale jakże trudne dylematy zawiera scenariusz Piotra („Cicha noc”) osadzony w realiach Nocy Listopadowej. Jest tu i podchorąży-idealista, który szuka dobra ojczyzny w zabijaniu wrogów. Jest zakochana w oficerze-Rosjaninie jego siostra, która próbuje ocalić ukochanego z zawieruchy pierwszych chwil powstania. Ów Rosjanin jest zresztą raczej przyzwoitym człowiekiem. Znajduje się też w scenariuszu miejsce dla księdza, który ratuje rannych z obu stron. Krew leje się strumieniami, a dylematy bohaterów nie znajdują optymistycznego rozwiązania.

Dylematów moralnych dotyczy również scenariusz Mai. Młody oficer szkoły podchorążych ściga wielkiego księcia Konstantego, przemierzając ulice zbuntowanej Warszawy. Ma go zabić. Co ciekawe, pomaga mu przypadkowo spotkana Rosjanka. Wrażliwy na krzywdę ludzką główny bohater jest świadkiem samosądów. Giną w nich również osoby przypadkowe, niewinne. Film kończy się w momencie, gdy wielki książę jest już w rękach mściciela. Ale nie dowiadujemy się, jaką podejmie on decyzję.

Scenariusz Pawła jest chyba najpełniejszą opowieścią o powstaniu. Mamy tu warszawskie ulice z ratuszem i Arsenałem. Mamy pola bitewne, mamy lasy, mamy armie w natarciu i odwrocie. Pojawia się słynna Reduta Ordona. Akcja toczy się dynamicznie i z rozmachem: scenariusz przewiduje całe rzesze statystów. Wątek personalny dotyczy miłości Rosjanina do Polki. Ta miłość czyni jego decyzje i działania mniej klarownymi, ale obraz filmowy czyni ciekawszym („upadek powstania powoduje rozkwit miłości”).

Igor, Basia i Marzena zaplanowali nakręcić film o bitwie pod Ostrołęką. Chcieliby, żeby był to obraz stonowany, w zimnym kolorycie, domknięty panoramą pobitewnego spustoszenia. W roli generała Jana Skrzyneckiego widzieliby Marcina Dorocińskiego („postawny mężczyzna, szlachetne rysy, ciemne włosy, świetnie pasowałby do roli romantycznego dowódcy”). Marek Kondrat rewelacyjnie zagrałby ich zdaniem marszałka Iwana Dybicza („podobny typ urody, charyzma, ogromne doświadczenie aktorskie”). Tomasza Kota obsadziliby w roli generała Ludwika Bogusławskiego („doświadczenie w rolach wymagających wewnętrznej siły”).

Karol przewidział dla swojego filmu (tytuł: „Ród powstańców”) formułę science fiction. Główny bohater jest potomkiem generała Jana Skrzyneckiego, borykającym się z traumą transpokoleniową. Z własnych problemów wychodzi zwycięsko. Nie umiejąc jednak poradzić sobie z pełnym sprzeczności przekazem (pozytywne dla przodka legendy rodzinne i negatywna ocena historyków oraz opinii publicznej) buduje wehikuł czasu i przenosi się do wieku XIX. Konfrontacja ze słynnym przodkiem kończy się niestety tragicznie.

Tragedii nie przewiduje pomysł Nadii. Nadia zaprojektowała komedię pomyłek. W jej ujęciu przygotowania do powstania przeradzają się we wspólne gotowanie. Roztargniony konspirator przynosi na tajne spotkanie zamiast planów powstańczych książkę kucharską! Młodzież doświadcza wspólnotowej radości, co inspiruje ją do zorganizowania dla mieszkańców Warszawy (dla zaborców również?) barwnego festynu. Nie ma powstania, jest impreza.

Bardzo lubię lekcje historii, podczas których młodzi uruchamiają swoją wyobraźnię. Czasami odchodzą wprawdzie (w tym przypadku nieznacznie) od wierności realiom epoki. Na pewno zbliżają się jednak do świata myśli i uczuć naszych przodków, a nasi porzodkowie żyli w naprawdę trudnych czasach. A czy jest dla rozwijającego się na przestrzeni dziejów społeczeństwa coś ważniejszego niż nić (niechby cienka) zrozumienia pomiędzy pokoleniami? 

P.S. Wpadlibyście na to, że najpopularniejszym męskim imieniem nadawanym w pierwszych dekadach XIX wieku było imię Jan? Tak wynika przynajmniej z omawianych scenariuszy...