niedziela, 10 listopada 2024

325: oswajanie przestrzeni.

Nigdy wcześniej nie miałem własnej pracowni. Trzy dekady pracy w budynkach przy Grochowskiej i Rzymowskiego kojarzą mi się z wieczną tułaczką po piętrach i korytarzach. Mówimy zresztą o tułaczce z obciążeniem: podręczniki, atlasy historyczne i zbiory tekstów źródłowych ważą swoje. Przez długi czas panowało w SOS-ie przekonanie, że każda klasa ma prawo do własnej przestrzeni. Tak więc przypisywano sale klasom. Przenosząc SOS na Różaną w 2021 roku, Beata i Mariola (ówczesne dyrektorki) odwróciły to myślenie. Dostali swoje pracownie inni (choć nie wszyscy), dostałem i ja przydział w postaci sali 325.

Numer tej sali przypomniał mi sobór w Nicei. Kojarzył się też z numerem miejskiego autobusu. Od razu pojawiły się różne „ale”. Trzecie piętro, spora odległość od wejścia do budynku, sąsiedztwo hostelu. Dojmujący chłód (od października do kwietnia). Kaloryfery były i są w stanie ogrzać jedynie swoje drewniane osłony. Niewymiarowość pomieszczenia (prawie kwadrat). Zamulająca biel ścian. Klasyczne nie-miejsce. Przesadzam? Sami popatrzcie.

Przeraził mnie szkolny charakter tego lokum: tablica interaktywna, biurko z fotelem na kółkach, trzy krótkie rzędy równo ustawionych ławek. Nic, tylko zająć miejsce w wyznaczonym stanowisku dowodzenia i stamtąd sterować klasą. Problem polegał na tym, że do tej pory pracowałem w nieustannym dialogu z młodzieżą, a przestrzeń nie dawała mi żadnych przywilejów. Zaczynałem pracę w anty-szkole (budynek przy Grochowskiej), a teraz mam skończyć w arcy-szkole? Nigdy! Życie to walka. Ja też postanowiłem walczyć.

Przez długi czas tę walkę przegrywałem. Próbowałem przestawiać ławki, na różne sposoby, tak żeby nie przypominało to szkoły. 325 jest jednak nieustawną bestią i niewiele dało się zrobić. Zostali ludzie. Jak to zwykle w SOS-ie: kolorowi i interesujący. Pomocy udzieliły mi dwie klasy, które, zważywszy na to, że byłem ich wychowawcą-nauczycielem, pełniły rolę współgospodarzy 325. Klasa 3h (w kolejnym roku 4h) pomogła mi ożywić miejsce nową ideą. 325 stała się na dwa lata centrum Maratonu Pisania Listów. To tu można było zapoznać się z biografiami ludzi prześladowanych za poglądy, to tu pisało się listy w ich obronie. Segregacja listów, adresowanie i klejenie kopert: również tutaj.




 Zacząłem trochę lepiej myśleć o swojej sali. Pojawiły się nowe pomysły. Od czasu do czasu umieszczałem na korkowej tablicy jakąś wystawę. Pierwsza z nich pokazywała europejskie miejsca pamięci o zbrodniach przeciw ludzkości. Kolejne eksponowały bohaterów ukraińskiej wyobraźni historycznej i wygląd Mariupola przed 2022 rokiem.


Prawdziwą rewolucją okazał się jednak pomysł umieszczenia na podłodze materacy. Zaproponowali to uczniowie z 3h. Dzięki życzliwości Michała, ówczesnego kierownika administracji, udało się wygenerować „z demobilu” osiem małych materacy. Beata, ówczesna siła sprzątająca, pomogła utrzymać je w czystości. Przez ponad dwa lata, od sześciu do ośmiu osób mogło uczestniczyć w lekcji z pozycji podłogi. Doświadczenia nie zawsze były budujące: niektórzy wykorzystywali materace do spania. Do dziś pamiętam zgrozę malującą się na twarzach trzyosobowej komisji technicznej, która szukając pęknięć ściany nośnej, natknęła się na pogrążonego we śnie Patryka. Większość młodych, zajmując miejsce na materacach, funkcjonowała jednak bardzo dobrze, niektórzy rewelacyjnie.

Materace, decyzją dyrekcji, zniknęły w mroku dziejów. 4h ukończyła szkołę.


 Ale pojawiła się klasa 1a (obecnie 2a). I to oni zmienili oblicze tej sali. Podjęli się zadania dekorowania jej z okazji różnych świąt i uroczystości. Hallowen, Święto Niepodległości, Boże Narodzenie, Walentynki, Pierwszy Dzień Wiosny.


 Tempo zmian było tak duże, że stare mieszało się z nowym i tak wiosną (rok szkolny 2023/2024) mieliśmy ciągle jeszcze choinkę, za to obwieszoną… wielkopostnymi śledziami.

 Młodzi zaczęli zapełniać w ramach dekoracji obie korkowe tablice. Ja z kolei wpadłem na pomysł umieszczania tam najciekawszych uczniowskich prac.

 Ludzie z 1a sprężyli się i zdobyli w konkursie zorganizowanym przez Bednarską środki na ekologiczny mural, po czym stworzyli go, przy artystycznym wsparciu nieocenionej Teresy.


 W tym roku, przyznaję, przy mniejszej energii, 2a ruszyła z nową turą dekoracji. I od razu niespodzianka: pierwsze miejsce w konkursie sosowego samorządu na najciekawszą hallowenową salę.



 Roboty jest jeszcze cała masa. Rozpędzamy się. Co przyniesie przyszłość?

Fotografie pochodzą z sosowych profilów fb. Autorką dokumentacji dekoracji Halloween 2024 jest Ula Biczewska. Autorem opowieści graficznej o zjednoczeniu Niemiec jest Olek Pudłowski.






















sobota, 2 listopada 2024

Dobrze się rusza!

Paweł Sidorczuk. Uśmiech, który widzicie na fotografiach, jest jego daniem firmowym. Ale nie chodzi non stop uśmiechnięty. Potrafi się wkurzyć. Potrafi powiedzieć wprost, co myśli. Dzięki temu jest czytelny dla współpracowników i uczniów. Pracuje w SOS-ie ponad ćwierć wieku. Wcześniej działał w KĄC-ie: należy do pierwszej generacji nauczycieli tego kultowego, stworzonego przez Łukasza Ługowskiego Ośrodka.

Dba o zdrowie i kondycję. Przed laty śmigał na rowerze po górskich ścieżkach.

 Od jakiegoś czasu nie pozwalają  mu na to stawy kolanowe. Ale nigdy nie przegapi okazji, by (zimą) wyrwać się „na biegówki” do Puszczy Kampinoskiej albo (w ciągu roku) wyskoczyć na najbliższą pływalnię.

 Potrafi przyjść do SOS-u godzinę wcześniej, żeby popracować nad kondycją w siłowni. Oddziaływuje na uczniów własnym przykładem: widzą, że aktywność fizyczna i sport są kanwą jego życia. Nic, tylko brać przykład!

Praca WF-mena epoki „różanej” ma miejsce w nowocześnie wyposażonych przestrzeniach sali gimnastycznej, siłowni i boiska. Ale nie zawsze tak było. Warunki, w jakich odbywały się zajęcia wychowania fizycznego w siedzibie przy Rzymowskiego, pozostawiały wiele do życzenia. Niewielka, niewymiarowa sala z niskim sufitem i sześcioma filarami wewnętrznymi wykluczała prowadzenie rozgrywek siatkówki czy koszykówki. Nasi WF-meni, doceniając walory gier zespołowych, stworzyli w tej sytuacji unikalny i w miarę bezpieczny system gry w unihokeja. Postawili też na rozgrywki tenisa stołowego. Na zewnątrz budynku mieli do dyspozycji asfaltową bieżnię i - również asfaltowe - boiska do piłki nożnej i siatkówki. Były też drabinki, stanowiska do „wyciskania” i (dopóki się nie zepsuła) automatyczna bieżnia.

 Aktywizacja ruchowa podopiecznych SOS-u zaczynała się od podstaw. Chodziło o stworzenie bezpiecznej atmosfery i zmotywowanie do fizycznego wysiłku. Paweł był (i jest) w tej dziedzinie mistrzem. Szło ciężko, szło z oporami, ale przychodziły też lepsze chwile. Każdy kto chciał się ruszać, otrzymywał od swego WF-mena odpowiednie wsparcie. Spod jego ręki wyszli ambitni sportowcy i trenerzy. Tomek „Torped” Panufnik (matura: 2000) ukończył AWF. Po dziś dzień startuje z powodzeniem w Ironman Triathlon. Parę lat młodszy od Tomka Krzysiek Kulczycki złapał w SOS-ie unihikejowego bakcyla. Potem budował fundamenty polskiej Ekstraligi Kobiet. Przez lata trenował z poświęceniem drużynę Dzikie Gęsi Zielonka. Następnie przeniósł się do Szwecji, gdzie nadal pracuje nad rozwojem tej ciągle młodej dyscypliny sportu. Piotrek Kania wprowadza dzieciaki w arkana futbolu (kluby Varsovia Warszawa i FFA Warszawa).


Wracając do Pawła, na przełomie pierwszej i drugiej dekady stulecia on sam osiągnął sukcesy trenerskie. Prowadzona przez niego drużyna piłki nożnej „rządziła” przez kilka lat w Warszawskiej Lidze Piłki Nożnej Ośrodków Wychowawczych i Domów Dziecka, zdobywając najwyższe trofea. Gwiazdami tej ekipy byli: Marcin Gajowiak, Konrad Marciniak, Filip Płodzień, Tomek Procyk i Radek Sikorski. Bramki bronił (obowiązkowo w okularach!) Adrian „Sokół” Sierzputowski. Z kolei Karol Olszewski i Bartek Kozłowski wygrywali w cuglach turnieje tenisa stołowego. Gablota z pucharami wywalczonymi przez zawodników z SOS-u w tamtych czasach, stoi po dziś dzień w Klubie przy ulicy Różanej.

Paweł jest również miłośnikiem i popularyzatorem turystyki pieszej oraz kajakowej. Wielokrotnie organizował dla naszych podopiecznych rajdy po Puszczy Kampinoskiej i spływy kajakowe (dawniej wspólnie z Pawłem Bączkowskim, ostatnio z Bożeną Kamińską). Lubi być blisko jezior. W okresie wakacyjnym można go spotkać w okolicach Augustowa.

W SOS-ie prowadzi też zajęcia z edukacji dla bezpieczeństwa. Podchodzi do tego zadania pragmatycznie, koncentrując się na podstawach obrony cywilnej i umiejętnościach udzielania pierwszej pomocy.

Głową i sercem pozostaje ciągle w latach 80. i wczesnych 90. Najchętniej słucha muzyki z tamtej epoki. Najchętniej stworzonej w Bieszczadach. Najchętniej KSU. Nie gardzi też „Starym Dobrym Małżeństwem”, ale co punk rock, to punk rock. Swego czasu zachwycił się filmem Dariusza Jabłońskiego „Wino truskawkowe”, zrealizowanym na bazie „Opowieści galicyjskich” Andrzeja Stasiuka. Taki jest Paweł Sidorczuk. 


Fotografie pochodzą w większości z sosowych profilów fb.















 

 

niedziela, 20 października 2024

Budować, burzyć, budować. Życie Kuby Śpiewaka.

Miał dużo do powiedzenia. Od zawsze. Chętnie pisał. Prawie od zawsze. Również w SOS-ie, gdzie w roku 1993 zdawał maturę. Mówimy o zdolnościach dziedzicznych: wśród jego przodków byli ludzie słowa. On dokładał do tego fascynację muzyką. Mógł pójść w tym kierunku. Ale miał też parcie na szkło. Prawie od zawsze. Pewnie stąd tak rozbudowane CV. Jak sam pisał: „W swoim życiu byłem już m.in. pomocnikiem maszynisty w drukarni, pracownikiem laboratorium chemicznego, dziennikarzem kryminalnym, politycznym oraz muzycznym, specjalistą od public relations, copywriterem, operatorem DTP, dyrektorem sieci prywatnych szkół policealnych, prezesem fundacji.” No właśnie, fundacja. Poszedł w tym kierunku.

Fundacja Kidprotect to jego autorski projekt z 2002 roku. Była to jedna z pierwszych organizacji w Polsce, zajmujących się problemem bezpieczeństwa dzieci w Internecie. Istotne  wątki jej działalności to: dostęp dzieci do szkodliwych treści, pornografia dziecięca, pedofilia online. Fundacja zainicjowała program StopPedofilom. W jego ramach organizowano liczne kampanie społeczne. Odbywały się też szkolenia dla policjantów i prokuratorów. Stworzono hotline, umożliwiający bezpieczne i anonimowe zgłaszanie przypadków pedofilii i pornografii dziecięcej. Innym ważnym programem fundacji był BezpiecznyInternet.org. W tym przypadku uruchomiono serwis edukacyjny o bezpieczeństwie. Realizowano szkolenia dla nauczycieli, pedagogów, rodziców i dzieci. Odpowiednio sprofilowanym serwisom internetowym przyznawano certyfikat „Strona Przyjazna Dzieciom”. Kidprotect wspomagała również molestowanych seksualnie w dzieciństwie dorosłych, prowadząc dla nich (online) e-Grupy Wsparcia. Słowem: kawał dobrej roboty. Inicjatorem i twarzą wszystkich tych poczynań był Kuba. Dokładał do nich swój dobry węch i zmysł analityczny. Mocno wkręcił się w temat.

Miał dużo do powiedzenia. Od zawsze. Miał też parcie na szkło. Prawie od zawsze. A teraz, dzięki działaniom Kidprotect, stał się rozpoznawalny i popularny. Nic dziwnego, że poszedł za ciosem. Pełno było go w mediach. Wypowiadał się również na swoim blogu. Zadziornie, bezkompromisowo, dosadnie. Zdawał się być w swoim żywiole. Wszedł w rolę eksperta. Został społecznym doradcą Rzecznika Praw Dziecka Marka Michalaka. Przyszły wyróżnienia i nagrody. Od 1995 roku decyzją zespołu pracowników Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia” przyznawano „Złoty Telefon”. W roku 2005 „Złoty Telefon” był jego. 

Człowiek to zagadka. Czasem buduje, a czasem burzy. Bywa, że burzy własne dzieło. W tygodniku „Wprost” skomentowano to tak: „Jakub Śpiewak sam stworzył fundację Kidprotect, a potem sam ją zniszczył.” W roku 2012 pojawiły się informacje, że prezes zarządu Kidprotect od jakiegoś czasu odprowadzał pieniądze z konta fundacji, przeznaczając je na zakup ubrań, perfum i biżuterii. Pojechał też na koszt fundacji na zagraniczną wycieczkę. Prokuratura postawiła mu w 2013 roku zarzut przywłaszczenia 433.404 zł. Nie wypierał się tego, co zrobił. Poszedł na współpracę z prokuratorem. Tłumaczył się przed mediami, może niezbyt zręcznie. Podjął decyzję o wycofaniu się z życia publicznego. Równolegle w jego życiu dokonywały się ważne zmiany (nawrócenie, małżeństwo, poprawa relacji z dziećmi). Przychodziła refleksja. Za kilka lat powie, że zgubiła go pycha. Doda, że nie ma ludzi niezastąpionych, a tego kto uważa, że jest niezastąpiony, powinno się natychmiast zastąpić. Wskaże też moment, w którym, w sposób jeszcze dla siebie niezauważalny, wkroczył na drogę prowadzącą do przestępstwa. Była to myśl: „robię ważne rzeczy, mogę na to spotkanie pojechać taksówką.”

  Nadszedł czas konsekwencji. Spłacił nawiązkę, nie zdołał spłacić grzywny. Nie miał już tych pieniędzy, które wyprowadził z konta fundacji. Mimo zawieszenia kary dwóch lat pozbawienia wolności, musiał ją odbyć. Spędził w więzieniach rok i dziewięć miesięcy. Najdłużej siedział w zakładzie karnym w Iławie. Przez ostatnie trzy miesiące sprawowano nad nim dozór elektroniczny. Miał sporo szczęścia. Nie doświadczył drastycznej przemocy. Mógł pracować. Realia więziennego życia opisze później w rozmowie z dziennikarką Salve NET, Katarzyną Supeł Zaboklicką.

Czas kary minął. Dzięki wsparciu rodziny czekała na niego praca i mieszkanie. Uznał, że może wrócić do życia publicznego. Udzielił kilku wywiadów. Reaktywował bloga. Zamierzał, tak jak to robił w więzieniu, dawać świadectwo swojej wiary. Niewiele było w nim jednak żarliwości neofity, więcej ufności i rezygnacji. Nieustająco mierzył się z demonami przeszłości. Niestety, zaczęły trapić go problemy zdrowotne. I to one przyczyniły się do jego śmierci. Jakub Śpiewak zmarł 20 września 2024 roku, w wieku 51 lat. 



Fotografie wykorzystane w tym poście pochodzą z różnych zasobów Internetu.