Czy
to trzydzieści lat temu, kiedy widziałem go (w duecie z Mamajem) w materiale
kręconym przez jakąś zachodnią telewizję, czy to dwa lata temu, kiedy oglądałem
go w programie „Wierzę w Boga” w Telewizji Trwam, za każdym razem wydawał mi się
człowiekiem dowcipnym, błyskotliwym i sympatycznym. A przecież w każdym z tych
przypadków jego wygląd i słowa budziły skrajnie negatywne emocje, w pierwszym -
ludzi uważających siebie za porządnych, w drugim - ludzi uważających siebie za
postępowych.
Odtworzenie
biografii Grzegorza Wacława „Dzikiego” nie jest łatwym zadaniem. W sieci aż roi
się od opowieści o jego nawróceniu, wzorowanych na rozmowie, którą
przeprowadził z nim i zamieścił w 1997 roku w kultowej książce „Radykalni” Marcin
Jakimowicz. Część z tych opowieści są to świadectwa samego Grzegorza,
wypowiedziane bądź zapisane w różnych mediach katolickich.
Urodził
się w roku 1970. Nie potrafił pogodzić się z nieobecnością ojca, który pracował na
międzynarodowych kontraktach i z konformizmem matki (tak ją wtedy postrzegał).
W wieku 12 lat trafił na koncert punkowego „Deutera”. Przeżył szok, który
zmienił całe jego życie. Zafascynował go dynamizm i wyzywający styl bycia
punkowców. Stał się jednym z nich. Glany, irokez (w 1993 roku chyba jednak
dredy?), starcia ze skinami. Chlał i ćpał. Gdzieś po drodze zdarzyła mu się
edukacja w SOS (chyba nie miała dla niego wielkiego znaczenia, raczej o niej
nie wspomina). Poznał Tomasza Budzyńskiego „Budzego”. Został technicznym punkowej
„Armii”.
„Budzy” nawrócił się jako pierwszy w tym środowisku. Spektakularnie, podczas koncertu. Powierzył publiczność Jezusowi Chrystusowi. Został zwyzywany i opluty; omal go nie pobito. Jego nawrócenie doprowadziło „Dzikiego” do skrajnej wściekłości. Ale i nad nim już w tej kwestii „pracowano” (Darek Malejonek „Maleo”, Grzegorz Górny). Pewnego dnia wszedł do paulińskiego kościoła Świętego Ducha przy ulicy Długiej. Chciał sprawdzić, czy rzeczywiście w nabożeństwach uczestniczą takie tłumy, jak twierdzili koledzy. Rozdający komunię zakonnik (był to ojciec Augustyn Pelanowski) powiedział do niego trzy krótkie słowa: „Jezus Cię kocha”.
Przeżył szok, który zmienił całe jego życie. Poznał co to miłość. Mógł założyć rodzinę (w 2017 roku wychowywali już z żoną piątkę dzieci). Zdołał pojednać się z matką. Opowieść o tym wydarzeniu, skrzącą się humorem, chciałbym przytoczyć tu w całości:
- Gdy byłem punkowcem, antyklerykałem i anarchistą, mama mi mówiła, że codziennie z babcią modlą się za mnie na różańcu. Przez osiem lat codziennie się za mnie modliły. Mówiłem: „Możecie się modlić, to i tak nic nie zmieni”. Mama co miesiąc dzwoniła, by spytać, czy wszystko w porządku. Zawsze na końcu rozmowy padało sakramentalne pytanie: „Czy coś się w twoim życiu zmieniło?”. A ja mówiłem: „Co się miało zmienić? Nic się nie zmieniło!”. Takim cwaniaczkiem byłem, twardzielem. Po nawróceniu przypomniałem sobie o tym i tak zacząłem czekać na telefon od mamy, żeby jej o wszystkim opowiedzieć. A tu nic: miesiąc, matka nie dzwoni, drugi - cisza. W końcu wkurzyłem się i sam zadzwoniłem. Pytam: „Co tam słychać?”. A matka: „A czemu ty w ogóle dzwonisz? Nigdy nie dzwoniłeś!”. Gadamy, gadamy, a na końcu rozmowy mówię: „Mamo, chcę ci coś ważnego powiedzieć”. A ona z miejsca: „Jezus Maria, masz dziecko!!!” (śmiech). A ja mówię: „Nie, nie - nawróciłem się”. A w słuchawce zima, cisza. Po chwili matka lodowatym głosem mówi: „Co to za sekta?” (śmiech). A mnie zatkało, nie wiedziałem, co powiedzieć. Mówię: „Jaka sekta? Taki Kościół zwykły, wiesz, taki normalny, do jakiego ty chodzisz”. Nie wiedziałem, co powiedzieć. To był absurd - kobieta przez osiem lat modli się o moje nawrócenie, a potem wyskakuje z takim pytaniem... Mówię: „Kobieto, czy ty w Boga nie wierzysz? Myślisz, że On byłby ci w stanie zrobić takie świństwo i po ośmiu latach twojej modlitwy wsadzić mnie do sekty?” (śmiech).
Wszedł na drogę neokatechumenalną. Odstawił alkohol i narkotyki. Zdaje
sobie sprawę, że nawrócenie nie jest automatem, że nie zwalnia z pracy nad sobą. Opisuje siebie jako osobę agresywną i konfliktową (innym też się to
zdarza). Bywa, że nazywa siebie psychopatą. Zna jednak wartość wybaczenia i
wie, że można najbliższych o nie prosić.
Od
lat prowadzi „Mocne Ramię”. Jest to sklep, żeby
powiedzieć żartobliwie, z konfesyjną konfekcją. W jego ofercie można też
znaleźć koszulki znanych, polskich zespołów rockowych, których muzycy
są zadeklarowanymi chrześcijanami.
Nie jest mu lekko. Podobno tracił pracę tyle razy, ile razy jego żona była w ciąży. Aktualnie pracuje jako menedżer do spraw marketingu w Integratorze AV. Ma wiarę. Jest w jakimś punkcie swojej życiowej drogi. Dokąd go ona zaprowadzi?