niedziela, 24 listopada 2024

Miasto kobiet

Wielu było (i jest) w SOS-ie pracowników. Nie napiszę o wszystkich. Wielu było (i jest) w SOS-ie uczniów. Tym bardziej o wszystkich nie napiszę. Napiszę o Basi Stachurze. Ujmując rzecz precyzyjniej: napiszę o tym, co napisała Basia Stachura. A Basia Stachura napisała - w ramach Olimpiady Historycznej - esej o wybitnych kobietach w dziejach Warszawy.

„W dziejach każdego regionu” - pisze Basia - „odnajdujemy postacie, które swoją działalnością wywarły ogromny wpływ na jego rozwój. W tym gronie najczęściej na pierwszy plan wysuwają się mężczyźni, możemy wśród nich znaleźć także kobiety. Mimo wielu przeszkód pojawiających się na ich drodze, często odgrywały kluczową rolę w rozwoju społecznym i kulturalnym. (…) Ten esej ma być dowodem na to, że Warszawa była i jest miejscem narodzin i życia wielkich kobiet.”

Autorka sygnalizuje we wstępie, że zależy jej na pokazaniu postaci, z których „działalnością wiąże się odwaga, nieugiętość oraz wierność dla swoich ideałów.” Przykładem takiej postawy jest dla niej urodzona w 1914 roku w poleskich Mazurkach Krystyna Krahelska. Przypomina o tym, że tak Krysię, jak i jej brata, wychowano w duchu patriotycznym „jako bratanków Wandy Krahelskiej-Filipowiczowej, która dokonała zamachu na generała-gubernatora Gieorgija Skałona, prześladowcę polskich patriotów. Ich ojciec był wiele razy aresztowany za aktywność patriotyczną.”

Krahelska ukończyła studia etnograficzne w Uniwersytecie Warszawskim. Miała wiele pasji i zainteresowań. Z największym zapałem zajmowała się poezją i pisaniem piosenek. „Ma  w swym dorobku piosenkę „Hej chłopcy, bagnet na broń”, którą napisała w styczniu 1943 dla żołnierzy pułku Armii Krajowej „Baszta”, na zlecenie Ludwika Bergera „Michała”, współtwórcy tego ugrupowania.”. Kolejne pokolenia zapamiętają ją jednak jako modelkę pozującą do pomnika warszawskiej Syrenki. „Pomysł  na ten pomnik zawdzięczamy prezydentowi Warszawy Stefanowi Starzyńskiemu, a Krystyna Krahelska miała w jego tworzeniu istotny udział. Pozowała do tego posągu jako studentka w latach 1936-1937, na  życzenie Ludwiki Nitschowej, której była odkryciem. Kiedy Starzyński zobaczył twarz, którą wyrzeźbiła Nitschowa, był zachwycony jej wdziękiem i „typowo polską” urodą. Krahelska była bardzo wysoka, nazywano ją „posągową blondyną z zielonymi oczami”. Jednak twarz Syrenki  nie jest dokładnym odwzorowaniem jej rysów.” Jak wielu osobom z jej pokolenia, Krahelskiej nie było dane długie życie. „Zginęła 2 sierpnia 1944 roku, w drugim dniu Powstania Warszawskiego, na skutek postrzału, podczas ratowania życia powstańcom. Mimo krótkiego życia (…) pozostawiła po sobie bogaty dorobek poetycki, będąc jednocześnie symbolem patriotyzmu, oddania i odwagi.”

Autorka cofa się w swym eseju w głąb dziejów Warszawy. Drugą opisaną przez nią osobą jest „rdzenna warszawianka” Marianna Pietruszyńska, „urodzona 4 sierpnia 1902 roku w kamienicy przy ulicy Żelaznej 68 w Warszawie.” Szersza publiczność znała ją jako Hankę Ordonównę. Była tancerką, piosenkarką i aktorką. „Karierę rozpoczęła jako tancerka w 1915 w warszawskim Teatrze Wielkim. Jednak Jej oficjalnym debiutem na polskiej scenie teatralnej był występ w teatrzyku rewiowym „Sfinks” w programie „Niech żyje pokój!”. Początki tej kariery nie były łatwe. „Pewien znany i ceniony krytyk pisał: (…) jeżeli chodzi o p. Ordonównę, jestem zdania, że kotów i dzieci na scenie pokazywać nie należy.” Popularna „Ordonka” miała jednak dar pokonywania trudności. Wypłynęła wkrótce na szersze wody. „Jej występ w filmie pt. „Szpieg w masce” (jako Rita Holm) przeszedł do historii. Dzięki wykonaniu piosenki „Miłość ci wszystko wybaczy” uzyskała nieprzemijającą sławę, a film, reżyserowany przez Mieczysława Krawicza stał się wizytówką Hanki Ordonówny.”

Jej egzaltowany styl bycia i bogata uczuciowość oznaczały kolejne skandale. Najpierw miłość do reżysera Janusza Sarneckiego. „Nieszczęśliwie zakochana, Pietruszyńska podjęła próbę samobójczą, strzelając sobie w skroń. Na szczęście nie trafiła, ale nieudany postrzał pozostawił na jej lewej skroni bliznę, którą zakrywała odtąd kapeluszami.” Inny skandal to małżeństwo-mezalians z hrabią Michałem Tyszkiewiczem. „Piosenkarka nosiła” - relacjonuje również Basia” - „jako jedna z pierwszych w Polsce spodnie i zainicjowała na nie modę, co nam może się wydawać oczywiste. W tamtych czasach spodnie były jednak zarezerwowane dla mężczyzn, a kobiety w spodniach były źle widziane.”

Przyszedł czas wojny. „Po aneksji Litwy do ZSRR, artystka została aresztowana i zesłana do łagru. Warunki obozowe doprowadziły do nawrotu choroby płuc, której niestety nie udało się wyleczyć. Po uwolnieniu z łagru piosenkarka próbowała organizować teatr w polskim ośrodku w Tocku, a potem pomagała polskim osieroconym dzieciom.” Pełne dramatycznych wydarzeń życie Hanki Ordonówny zakończyła przedwczesna śmierć. Było to w znacznej mierze życie dla innych. „Pokazując swoją wrażliwość na ból innych, bo sama go dużo razy w życiu odczuwała, angażowała się w pomoc humanitarną i pomogła wielu osobom podczas trudnych, wojennych czasów.”

Ostatnią bohaterką eseju jest Maria Szymanowska, która „była jedną z pierwszych fenomenalnych pianistek i kompozytorek Europy. (…) Urodzona 14 grudnia 1789 w Warszawie, pochodziła z rodziny frankistów, członków żydowskiej grupy religijnej.” Odebrała - w zgodzie z duchem czasu - jedynie domową edukację muzyczną. Ale w końcu poznano się na jej talencie. „Na przełomie 1809-1810 została (…) zaproszona do napoleońskiego Paryża, gdzie swą grą przyciągnęła uwagę różnych sławnych osób. Jedną z nich był Luigi Cherobrini, znany kompozytor i dyrektor Konserwatorium Paryskiego, który był tak urzeczony talentem pianistki, że postanowił zadedykować jej swą „Fantazję C-dur”, jako dowód uznania i szacunku.”

Basia doszukuje się u kosmopolitycznie zorientowanej artystki patriotycznego nastawienia. „Regularnie koncertowała w Warszawie, gdzie poznała i podbiła swoim talentem Juliana Ursyna Niemcewicza. Skomponowała muzykę do jego „Śpiewów historycznych”, które były czołowym ówczesnym utworem patriotycznym, napisanym aby „wspominać młodzieży o dziełach iéy przodków, dać iéy poznać nayświetnieysze Narodu epoki, stowarzyszyć miłość Oyczyzny z naypierwszémi pamięci wrażeniami”. Sam fakt, iż Szymanowska chciała i skomponowała do nich muzykę, świadczy o jej patriotyzmie i przywiązaniu do Polski.”

Szymanowska zrobiła wielką karierę. „Jednym z przykładów (…) były jej występy na początku 1822, kiedy rozpoczęła blisko półtoraroczne tournée po Rosji, gdzie po raz pierwszy odwiedziła Petersburg. Grała w różnych artystycznych salonach i estradach, a jej talent docenił ówczesny car Rosji Aleksander I, od którego otrzymała tytuł „Pierwszej Fortepianistki Ich Wysokości Carycy Elżbiety Aleksandrówny i Marii Fiedorówny”. (…) Można powiedzieć, iż Rosja ją wchłonęła. Trzeba jednak również powiedzieć,  że jej dom, utrzymywany na wysokim poziomie,  zawsze był otwarty dla Polaków, mimo dyskryminacji stosowanej w Rosji wobec nich „wchodzili do jej wielkiego salonu jak krewni, bracia”.  A więc jeszcze jedna patriotka.

Basia docenia upór Szymanowskiej, która „ze swej płci uczyniła atut, wyprzedzając swe następczynie co najmniej o pokolenie.”

W podsumowaniu eseju Basi Stachury znalazły się ważne słowa o konieczności podejmowania wyzwań: „niezależnie, jakie trudności nas spotkają: dyskryminacja płciowa, choroby czy nawet słaby stan psychiczny, zawsze dzięki poświęceniu i pracy będziemy w stanie coś osiągnąć, a może nawet wytyczyć drogę dla nowego pokolenia. Dlatego właśnie powinnyśmy dążyć do realizowania swoich marzeń.”

Basiu, Ty również ze swoich marzeń nie rezygnuj!


Fotografie pochodzą z różnych zasobów Internetu, w tym z profilu fb MOS nr 1 SOS.








 

niedziela, 10 listopada 2024

325: oswajanie przestrzeni.

Nigdy wcześniej nie miałem własnej pracowni. Trzy dekady pracy w budynkach przy Grochowskiej i Rzymowskiego kojarzą mi się z wieczną tułaczką po piętrach i korytarzach. Mówimy zresztą o tułaczce z obciążeniem: podręczniki, atlasy historyczne i zbiory tekstów źródłowych ważą swoje. Przez długi czas panowało w SOS-ie przekonanie, że każda klasa ma prawo do własnej przestrzeni. Tak więc przypisywano sale klasom. Przenosząc SOS na Różaną w 2021 roku, Beata i Mariola (ówczesne dyrektorki) odwróciły to myślenie. Dostali swoje pracownie inni (choć nie wszyscy), dostałem i ja przydział w postaci sali 325.

Numer tej sali przypomniał mi sobór w Nicei. Kojarzył się też z numerem miejskiego autobusu. Od razu pojawiły się różne „ale”. Trzecie piętro, spora odległość od wejścia do budynku, sąsiedztwo hostelu. Dojmujący chłód (od października do kwietnia). Kaloryfery były i są w stanie ogrzać jedynie swoje drewniane osłony. Niewymiarowość pomieszczenia (prawie kwadrat). Zamulająca biel ścian. Klasyczne nie-miejsce. Przesadzam? Sami popatrzcie.

Przeraził mnie szkolny charakter tego lokum: tablica interaktywna, biurko z fotelem na kółkach, trzy krótkie rzędy równo ustawionych ławek. Nic, tylko zająć miejsce w wyznaczonym stanowisku dowodzenia i stamtąd sterować klasą. Problem polegał na tym, że do tej pory pracowałem w nieustannym dialogu z młodzieżą, a przestrzeń nie dawała mi żadnych przywilejów. Zaczynałem pracę w anty-szkole (budynek przy Grochowskiej), a teraz mam skończyć w arcy-szkole? Nigdy! Życie to walka. Ja też postanowiłem walczyć.

Przez długi czas tę walkę przegrywałem. Próbowałem przestawiać ławki, na różne sposoby, tak żeby nie przypominało to szkoły. 325 jest jednak nieustawną bestią i niewiele dało się zrobić. Zostali ludzie. Jak to zwykle w SOS-ie: kolorowi i interesujący. Pomocy udzieliły mi dwie klasy, które, zważywszy na to, że byłem ich wychowawcą-nauczycielem, pełniły rolę współgospodarzy 325. Klasa 3h (w kolejnym roku 4h) pomogła mi ożywić miejsce nową ideą. 325 stała się na dwa lata centrum Maratonu Pisania Listów. To tu można było zapoznać się z biografiami ludzi prześladowanych za poglądy, to tu pisało się listy w ich obronie. Segregacja listów, adresowanie i klejenie kopert: również tutaj.




 Zacząłem trochę lepiej myśleć o swojej sali. Pojawiły się nowe pomysły. Od czasu do czasu umieszczałem na korkowej tablicy jakąś wystawę. Pierwsza z nich pokazywała europejskie miejsca pamięci o zbrodniach przeciw ludzkości. Kolejne eksponowały bohaterów ukraińskiej wyobraźni historycznej i wygląd Mariupola przed 2022 rokiem.


Prawdziwą rewolucją okazał się jednak pomysł umieszczenia na podłodze materacy. Zaproponowali to uczniowie z 3h. Dzięki życzliwości Michała, ówczesnego kierownika administracji, udało się wygenerować „z demobilu” osiem małych materacy. Beata, ówczesna siła sprzątająca, pomogła utrzymać je w czystości. Przez ponad dwa lata, od sześciu do ośmiu osób mogło uczestniczyć w lekcji z pozycji podłogi. Doświadczenia nie zawsze były budujące: niektórzy wykorzystywali materace do spania. Do dziś pamiętam zgrozę malującą się na twarzach trzyosobowej komisji technicznej, która szukając pęknięć ściany nośnej, natknęła się na pogrążonego we śnie Patryka. Większość młodych, zajmując miejsce na materacach, funkcjonowała jednak bardzo dobrze, niektórzy rewelacyjnie.

Materace, decyzją dyrekcji, zniknęły w mroku dziejów. 4h ukończyła szkołę.


 Ale pojawiła się klasa 1a (obecnie 2a). I to oni zmienili oblicze tej sali. Podjęli się zadania dekorowania jej z okazji różnych świąt i uroczystości. Hallowen, Święto Niepodległości, Boże Narodzenie, Walentynki, Pierwszy Dzień Wiosny.


 Tempo zmian było tak duże, że stare mieszało się z nowym i tak wiosną (rok szkolny 2023/2024) mieliśmy ciągle jeszcze choinkę, za to obwieszoną… wielkopostnymi śledziami.

 Młodzi zaczęli zapełniać w ramach dekoracji obie korkowe tablice. Ja z kolei wpadłem na pomysł umieszczania tam najciekawszych uczniowskich prac.

 Ludzie z 1a sprężyli się i zdobyli w konkursie zorganizowanym przez Bednarską środki na ekologiczny mural, po czym stworzyli go, przy artystycznym wsparciu nieocenionej Teresy.


 W tym roku, przyznaję, przy mniejszej energii, 2a ruszyła z nową turą dekoracji. I od razu niespodzianka: pierwsze miejsce w konkursie sosowego samorządu na najciekawszą hallowenową salę.



 Roboty jest jeszcze cała masa. Rozpędzamy się. Co przyniesie przyszłość?

Fotografie pochodzą z sosowych profilów fb. Autorką dokumentacji dekoracji Halloween 2024 jest Ula Biczewska. Autorem opowieści graficznej o zjednoczeniu Niemiec jest Olek Pudłowski.






















sobota, 2 listopada 2024

Dobrze się rusza!

Paweł Sidorczuk. Uśmiech, który widzicie na fotografiach, jest jego daniem firmowym. Ale nie chodzi non stop uśmiechnięty. Potrafi się wkurzyć. Potrafi powiedzieć wprost, co myśli. Dzięki temu jest czytelny dla współpracowników i uczniów. Pracuje w SOS-ie ponad ćwierć wieku. Wcześniej działał w KĄC-ie: należy do pierwszej generacji nauczycieli tego kultowego, stworzonego przez Łukasza Ługowskiego Ośrodka.

Dba o zdrowie i kondycję. Przed laty śmigał na rowerze po górskich ścieżkach.

 Od jakiegoś czasu nie pozwalają  mu na to stawy kolanowe. Ale nigdy nie przegapi okazji, by (zimą) wyrwać się „na biegówki” do Puszczy Kampinoskiej albo (w ciągu roku) wyskoczyć na najbliższą pływalnię.

 Potrafi przyjść do SOS-u godzinę wcześniej, żeby popracować nad kondycją w siłowni. Oddziaływuje na uczniów własnym przykładem: widzą, że aktywność fizyczna i sport są kanwą jego życia. Nic, tylko brać przykład!

Praca WF-mena epoki „różanej” ma miejsce w nowocześnie wyposażonych przestrzeniach sali gimnastycznej, siłowni i boiska. Ale nie zawsze tak było. Warunki, w jakich odbywały się zajęcia wychowania fizycznego w siedzibie przy Rzymowskiego, pozostawiały wiele do życzenia. Niewielka, niewymiarowa sala z niskim sufitem i sześcioma filarami wewnętrznymi wykluczała prowadzenie rozgrywek siatkówki czy koszykówki. Nasi WF-meni, doceniając walory gier zespołowych, stworzyli w tej sytuacji unikalny i w miarę bezpieczny system gry w unihokeja. Postawili też na rozgrywki tenisa stołowego. Na zewnątrz budynku mieli do dyspozycji asfaltową bieżnię i - również asfaltowe - boiska do piłki nożnej i siatkówki. Były też drabinki, stanowiska do „wyciskania” i (dopóki się nie zepsuła) automatyczna bieżnia.

 Aktywizacja ruchowa podopiecznych SOS-u zaczynała się od podstaw. Chodziło o stworzenie bezpiecznej atmosfery i zmotywowanie do fizycznego wysiłku. Paweł był (i jest) w tej dziedzinie mistrzem. Szło ciężko, szło z oporami, ale przychodziły też lepsze chwile. Każdy kto chciał się ruszać, otrzymywał od swego WF-mena odpowiednie wsparcie. Spod jego ręki wyszli ambitni sportowcy i trenerzy. Tomek „Torped” Panufnik (matura: 2000) ukończył AWF. Po dziś dzień startuje z powodzeniem w Ironman Triathlon. Parę lat młodszy od Tomka Krzysiek Kulczycki złapał w SOS-ie unihikejowego bakcyla. Potem budował fundamenty polskiej Ekstraligi Kobiet. Przez lata trenował z poświęceniem drużynę Dzikie Gęsi Zielonka. Następnie przeniósł się do Szwecji, gdzie nadal pracuje nad rozwojem tej ciągle młodej dyscypliny sportu. Piotrek Kania wprowadza dzieciaki w arkana futbolu (kluby Varsovia Warszawa i FFA Warszawa).


Wracając do Pawła, na przełomie pierwszej i drugiej dekady stulecia on sam osiągnął sukcesy trenerskie. Prowadzona przez niego drużyna piłki nożnej „rządziła” przez kilka lat w Warszawskiej Lidze Piłki Nożnej Ośrodków Wychowawczych i Domów Dziecka, zdobywając najwyższe trofea. Gwiazdami tej ekipy byli: Marcin Gajowiak, Konrad Marciniak, Filip Płodzień, Tomek Procyk i Radek Sikorski. Bramki bronił (obowiązkowo w okularach!) Adrian „Sokół” Sierzputowski. Z kolei Karol Olszewski i Bartek Kozłowski wygrywali w cuglach turnieje tenisa stołowego. Gablota z pucharami wywalczonymi przez zawodników z SOS-u w tamtych czasach, stoi po dziś dzień w Klubie przy ulicy Różanej.

Paweł jest również miłośnikiem i popularyzatorem turystyki pieszej oraz kajakowej. Wielokrotnie organizował dla naszych podopiecznych rajdy po Puszczy Kampinoskiej i spływy kajakowe (dawniej wspólnie z Pawłem Bączkowskim, ostatnio z Bożeną Kamińską). Lubi być blisko jezior. W okresie wakacyjnym można go spotkać w okolicach Augustowa.

W SOS-ie prowadzi też zajęcia z edukacji dla bezpieczeństwa. Podchodzi do tego zadania pragmatycznie, koncentrując się na podstawach obrony cywilnej i umiejętnościach udzielania pierwszej pomocy.

Głową i sercem pozostaje ciągle w latach 80. i wczesnych 90. Najchętniej słucha muzyki z tamtej epoki. Najchętniej stworzonej w Bieszczadach. Najchętniej KSU. Nie gardzi też „Starym Dobrym Małżeństwem”, ale co punk rock, to punk rock. Swego czasu zachwycił się filmem Dariusza Jabłońskiego „Wino truskawkowe”, zrealizowanym na bazie „Opowieści galicyjskich” Andrzeja Stasiuka. Taki jest Paweł Sidorczuk. 


Fotografie pochodzą w większości z sosowych profilów fb.