Fenomen Witrażowni. Czy da się go opisać w
jednym, krótkim poście? Chyba nie jest to możliwe. Chodzi w końcu o miejsce,
które tętniło życiem przez ponad dwie dekady. Boję się, że tylko prześliznę
się po powierzchni tego tematu. Czuję jednak, że powinienem spróbować…
Witrażownia powstała w ostatnich latach XX
wieku, wkrótce po przeprowadzce SOS-u z ulicy Grochowskiej na ulicę
Rzymowskiego. Ustne relacje wskazują na rok 1998. W odniesieniu do reszty SOS-u
była państwem w państwie. Każdy kto przekroczył jej próg (początkowo był to
próg sali 205, potem, przez długie lata, próg mieszczącej się w drugim budynku starej
kuchni), wchodził w zupełnie inny świat. Ten świat rządził się swoimi zasadami.
A twórczynią tych zasad była Gosia Brendel.
Żeby wyjaśnić fenomen Witrażowni, trzeba
koniecznie napisać kilka słów o Gosi. Gdyby analizować stanowiska, jakie pełniła
i pełni w SOS-ie (siła gotująca, siła sprzątająca, siła dozorująca), można by
wysnuć wniosek, że była (jest) osobą bez większego znaczenia. Takimi kategoriami
ludzie zwykle myślą. I głupio robią, bo szczebel społecznej drabiny, na który się wdrapaliśmy, nie przesądza o jakości naszego człowieczeństwa. A ja piszę o
osobie, która ma otwartą głowę, iście śródziemnomorski temperament i ogromną
wrażliwość na los drugiego człowieka. Piszę o osobie, która kieruje pracami
Stowarzyszenia Przyjaciół SOS, stworzyła Pasiekę Edukacyjną i aktywnie współdziała
z całym mnóstwem warszawskich organizacji pozarządowych. Piszę o osobie,
której nieobca jest ekspresja artystyczna, a jej zmysłowi estetycznemu niczego zarzucić się nie da. Dodatkowo, Gosia lubi młodych i nie boi się z nimi
pracować.
Źródło: Internet
Spróbuję streścić zasady, które rządziły
Witrażownią. Po pierwsze: nie musisz wpisywać się na żadną listę, możesz tu
przyjść i zostać dopóki jest otwarte. Po drugie: możesz tu dostać kubek herbaty, w
ostateczności zrobisz sobie tę herbatę sam. Po trzecie: o ile chcesz mówić,
zostaniesz wysłuchany. Po czwarte: spotkasz się tu z szacunkiem, ale i ty musisz
szanować innych. Po piąte: jeśli masz twórczy pomysł, to
tu właśnie możesz go zrealizować.
A twórczych pomysłów było bez liku: działania
artystyczne, spotkania z ciekawymi ludźmi, wspólne wyjścia, działania
wolontariackie, udział w festynach i festiwalach. W pierwszych latach
Witrażowni powstały przynajmniej dwie „brygady pasji i tworzenia”. To tu
narodziła się idea Święta SOS-u. Idea wyposażenia pracowników i uczniów SOS-u w
tarcze pojawiła się w Witrażowni. To tu rozpoczynały się zabiegi o fundusze niezbędne dla
rozwoju Ośrodka, w tym o dotację na utworzenie profesjonalnego muzycznego studia.
Firmowym daniem Witrażowni stały się wyjazdy.
Udało się zjeździć całą Polskę, udało się wyjechać na Litwę (2004), do Czech
(2005) i na Węgry (2006). Byli i tacy, którzy dotarli do Wenecji (2011) i na
Sycylię (2014). Co ważne, fundusze na wszystkie te wyjazdy ich uczestnicy
pozyskiwali sami, sprzedając własne artefakty albo przygotowując i sprzedając
na terenie szkoły pyszne kanapki.
Źródło: strona internetowa MOS nr 1 SOS
Witrażownia to również miejsce przyjaźni.
Przyjaźń ma swoją cenę. Bywało tak, że drzwi Witrażowni zamykały się znacznie
później niż planowano. Bywało, że zaprzyjaźnieni z Gosią uczniowie wyjeżdżali z
nią na działkę do Trzcianki. Bywało też, że (ci najbardziej potrzebujący)
pomieszkiwali w jej domu na warszawskich Stegnach. W tym przypadku cenę
przyjaźni i cenę pomocy płacili też bliscy Gosi. Zresztą jej mąż Jurek i jej dzieci, Dominika i Miłosz, angażowali się również
w działania Witrażowni.
Źródło: strona internetowa MOS nr 1 SOS
Witrażownia - jak sama nazwa wskazuje - to przede wszystkim miejsce tworzenia witraży. W tym
przypadku wszystko zaczęło się od zachwytu. - Byłam na jakimś przyjęciu -
wspominała Gosia - zwróciłam uwagę na wykonany techniką witrażu przedmiot.
Zachwycił mnie on na tyle, że postanowiłam uruchomić pracownię witraży w
budynku SOS-u przy Rzymowskiego. Zaprzyjaźniona z Gosią Agnieszka Dąbrowska,
skądinąd absolwentka Akademii Sztuk Pięknych, skrytykowała ten pomysł.
Stwierdziła, że takiego przedsięwzięcia mógłby się podjąć jedynie ktoś, kto
ukończył Akademię. Gosia była jednak (i jest nadal) osobą niepokorną i upartą.
Znalazła ludzi, którzy nie odmówili jej pomocy. Fachowych rad i instruktażu
technik wytwarzania witraży udzieliła Ewa Świątek. Źródłem inspiracji okazał
się też kontakt z Tomaszem Łączyńskim (Gosia nazywa go „mistrzem świata w
stapianiu szkła”). Do przygotowań włączyły się dwie
wychowawczynie-socjoterapeutki: Katarzyna Gniatczyk i Anna Krzewska. Trzeba było
gromadzić odpowiedni sprzęt. Udało się. W SOS-ie ruszyła profesjonalna
pracownia witraży.
Źródło: strona internetowa MOS nr 1 SOS
Uczestnicy witrażowych działań przeżywali
różne artystyczne fascynacje. Jedni tworzyli krzykliwe ozdobne płytki, inni
subtelne portrety. Co jakiś czas pojawiał się miłośnik motoryzacji, który
wycinał, a potem łączył motocykl albo auto. Uczniowie z praktycznym podejściem produkowali
nocne lampki. Prawdziwym hitem stały się jednak składające się z kilku
kolorowych szkiełek aniołki. - Aniołki były, są i będą - mówiła swego czasu Gosia
- od tego zaczynamy: każdy musi zrobić
swego aniołka.
Źródło: profil fb Witrażowni
Wierzę, że każdy, kto w ciągu ostatnich
dwóch dekad zahaczył o Witrażownię, faktycznie swojego anioła w tym czasie miał
i ma go nadal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz