sobota, 29 lutego 2020

Kolorowe szkiełka i kubek herbaty

Fenomen Witrażowni. Czy da się go opisać w jednym, krótkim poście? Chyba nie jest to możliwe. Chodzi w końcu o miejsce, które tętniło życiem przez ponad dwie dekady. Boję się, że tylko prześliznę się po powierzchni tego tematu. Czuję jednak, że powinienem spróbować…
Witrażownia powstała w ostatnich latach XX wieku, wkrótce po przeprowadzce SOS-u z ulicy Grochowskiej na ulicę Rzymowskiego. Ustne relacje wskazują na rok 1998. W odniesieniu do reszty SOS-u była państwem w państwie. Każdy kto przekroczył jej próg (początkowo był to próg sali 205, potem, przez długie lata, próg mieszczącej się w drugim budynku starej kuchni), wchodził w zupełnie inny świat. Ten świat rządził się swoimi zasadami. A twórczynią tych zasad była Gosia Brendel.
Żeby wyjaśnić fenomen Witrażowni, trzeba koniecznie napisać kilka słów o Gosi. Gdyby analizować stanowiska, jakie pełniła i pełni w SOS-ie (siła gotująca, siła sprzątająca, siła dozorująca), można by wysnuć wniosek, że była (jest) osobą bez większego znaczenia. Takimi kategoriami ludzie zwykle myślą. I głupio robią, bo szczebel społecznej drabiny, na który się wdrapaliśmy, nie przesądza o jakości naszego człowieczeństwa. A ja piszę o osobie, która ma otwartą głowę, iście śródziemnomorski temperament i ogromną wrażliwość na los drugiego człowieka. Piszę o osobie, która kieruje pracami Stowarzyszenia Przyjaciół SOS, stworzyła Pasiekę Edukacyjną i aktywnie współdziała z całym mnóstwem warszawskich organizacji pozarządowych. Piszę o osobie, której nieobca jest ekspresja artystyczna, a jej zmysłowi estetycznemu niczego zarzucić się nie da. Dodatkowo, Gosia lubi młodych i nie boi się z nimi pracować.
                                                                                                                                Źródło: Internet 

Spróbuję streścić zasady, które rządziły Witrażownią. Po pierwsze: nie musisz wpisywać się na żadną listę, możesz tu przyjść i zostać dopóki jest otwarte. Po drugie: możesz tu dostać kubek herbaty, w ostateczności zrobisz sobie tę herbatę sam. Po trzecie: o ile chcesz mówić, zostaniesz wysłuchany. Po czwarte: spotkasz się tu z szacunkiem, ale i ty musisz szanować innych. Po piąte: jeśli masz twórczy pomysł, to tu właśnie możesz go zrealizować.
A twórczych pomysłów było bez liku: działania artystyczne, spotkania z ciekawymi ludźmi, wspólne wyjścia, działania wolontariackie, udział w festynach i festiwalach. W pierwszych latach Witrażowni powstały przynajmniej dwie „brygady pasji i tworzenia”. To tu narodziła się idea Święta SOS-u. Idea wyposażenia pracowników i uczniów SOS-u w tarcze pojawiła się w Witrażowni. To tu rozpoczynały się zabiegi o fundusze niezbędne dla rozwoju Ośrodka, w tym o dotację na utworzenie profesjonalnego muzycznego studia.
Firmowym daniem Witrażowni stały się wyjazdy. Udało się zjeździć całą Polskę, udało się wyjechać na Litwę (2004), do Czech (2005) i na Węgry (2006). Byli i tacy, którzy dotarli do Wenecji (2011) i na Sycylię (2014). Co ważne, fundusze na wszystkie te wyjazdy ich uczestnicy pozyskiwali sami, sprzedając własne artefakty albo przygotowując i sprzedając na terenie szkoły pyszne kanapki.

                                                            Źródło: strona internetowa MOS nr 1 SOS

Witrażownia to również miejsce przyjaźni. Przyjaźń ma swoją cenę. Bywało tak, że drzwi Witrażowni zamykały się znacznie później niż planowano. Bywało, że zaprzyjaźnieni z Gosią uczniowie wyjeżdżali z nią na działkę do Trzcianki. Bywało też, że (ci najbardziej potrzebujący) pomieszkiwali w jej domu na warszawskich Stegnach. W tym przypadku cenę przyjaźni i cenę pomocy płacili też bliscy Gosi. Zresztą jej mąż Jurek i  jej dzieci, Dominika i Miłosz, angażowali się również w działania Witrażowni.

                                                                                                                         Źródło: strona internetowa MOS nr 1 SOS

Witrażownia - jak sama nazwa wskazuje - to przede wszystkim miejsce tworzenia witraży.  W tym przypadku wszystko zaczęło się od zachwytu. - Byłam na jakimś przyjęciu - wspominała Gosia - zwróciłam uwagę na wykonany techniką witrażu przedmiot. Zachwycił mnie on na tyle, że postanowiłam uruchomić pracownię witraży w budynku SOS-u przy Rzymowskiego. Zaprzyjaźniona z Gosią Agnieszka Dąbrowska, skądinąd absolwentka Akademii Sztuk Pięknych, skrytykowała ten pomysł. Stwierdziła, że takiego przedsięwzięcia mógłby się podjąć jedynie ktoś, kto ukończył Akademię. Gosia była jednak (i jest nadal) osobą niepokorną i upartą. Znalazła ludzi, którzy nie odmówili jej pomocy. Fachowych rad i instruktażu technik wytwarzania witraży udzieliła Ewa Świątek. Źródłem inspiracji okazał się też kontakt z Tomaszem Łączyńskim (Gosia nazywa go „mistrzem świata w stapianiu szkła”). Do przygotowań włączyły się dwie wychowawczynie-socjoterapeutki: Katarzyna Gniatczyk i Anna Krzewska. Trzeba było gromadzić odpowiedni sprzęt. Udało się. W SOS-ie ruszyła profesjonalna pracownia witraży.

                                                                                                                         Źródło: strona internetowa MOS nr 1 SOS

 
                                                                           Źródło: profil fb Witrażowni


Uczestnicy witrażowych działań przeżywali różne artystyczne fascynacje. Jedni tworzyli krzykliwe ozdobne płytki, inni subtelne portrety. Co jakiś czas pojawiał się miłośnik motoryzacji, który wycinał, a potem łączył motocykl albo auto. Uczniowie z praktycznym podejściem produkowali nocne lampki. Prawdziwym hitem stały się jednak składające się z kilku kolorowych szkiełek aniołki. - Aniołki były, są i będą - mówiła swego czasu Gosia - od  tego zaczynamy: każdy musi zrobić swego aniołka.

                                                                                       Źródło: profil fb Witrażowni

Wierzę, że każdy, kto w ciągu ostatnich dwóch dekad zahaczył o Witrażownię, faktycznie swojego anioła w tym czasie miał i ma go nadal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz