Od
pewnego czasu pracuję nad portretem absolwenta (albo niedoszłego absolwenta)
SOS-u z lat 70. i 80. Części składowe chyba już mam: bunt, skłonność do
ryzykownych zachowań, eksperymenty ze środkami zmieniającymi świadomość,
związki z kontrkulturą, kontakty z opozycją demokratyczną, fascynacja
amerykańską literaturą, zainteresowanie filozofią Wschodu. Górskie wędrówki
(pobyty na Warmii bądź Mazurach), próby własnej twórczości (poezja). No i dużo,
dużo muzyki: folk, rock, punk rock, jazz.
W
jakich proporcjach powinienem to wszystko zmieszać? Niestety, nie wiem. Też żyłem
w tamtych czasach. Byłem jednak grzecznym dzieckiem. Rosłem według schematów mieszczańskiego domu. Niedaleko padłem od
jabłoni.
Myślę,
że powinienem szukać konkretów. No i mam konkret. Krzysztof Kazimierczak był w
SOS-ie w latach 1975-1979. Co ciekawe, w myśl przyjętej ex post periodyzacji,
SOS nie był jeszcze wtedy SOS-em. Mówimy o SOS-ie prehistorycznym (Alicja Dźwigaj
nazwała go żartobliwie pregrocholitem). Był to zarazem SOS „lotny”. Klasa
Krzysztofa urzędowała w kolejnych, mniej lub bardziej nadających się do nauki
szkolnej miejscach: jeden z budynków szpitalnych przy Nowogrodzkiej, opalany
węglem domek przy uliczce Czubatki na Polu Mokotowskim, pomieszczenia uniwersyteckiego
Wydziału Psychologii przy Stawki, zakamarki Teatru „Stara Prochownia” na Nowym
Mieście. Przyznacie, że to zróżnicowana ścieżka szkolna. W czwartej klasie Krzysztof
trafił do Centrum Kształcenia Ustawicznego przy Noakowskiego i dopiero owo centrum
miało coś wspólnego ze szkołą.
Opowieść
Krzysztofa o jego szkolnych czasach ukaże się już wkrótce w formie fotocastu. W
tym poście próbuję napisać o nim jako o człowieku. Zadanie jest karkołomne.
Źródła ograniczają się dla mnie do jednej, dwugodzinnej rozmowy i stałego
podgląd profilu fb. To mało, bardzo mało. Ale: rozmowa była fascynująca, a
profil fb jest nietuzinkowy. Czuję, że ten post powinien powstać.
Krzysztof
przez większość życia zajmował się książkami. Nie stworzył żadnej instytucji.
Nie maszeruje w pierwszym szeregu żadnego z hałaśliwych ruchów społecznych. Jak
sam o sobie powiedział, nie zmienia świata, tylko go obserwuje. Czyta.
Medytuje. Dokonuje wyborów. Swoim wyborom pozostaje wierny. Ważnym jego wyborem
jest troska o środowisko naturalne. Ma w sobie wrażliwość na krzywdę i
niesprawiedliwość, niezależnie czy dotyka ona ludzi czy zwierzęta. Pamięta
również o skrzywdzonych w przeszłości. Stawia na demokrację i różnorodność. Od
lat angażuje się w działania społeczeństwa obywatelskiego.
W
jego prywatnej galerii ulubionych postaci wysoką pozycję zajmują buddyjscy mnisi
oraz Mahatma Gandhi. Znalazło się tu również miejsce dla Jacka Kuronia i Lecha
Wałęsy. Jeśli walka, to „non violence”. Podejrzewam, że chętnie zanuciłby z
Jankiem Kelusem (którego przecież lubi):
„nad brzegiem siedź i
czekaj,
bez kija i bez wiosła,
aż trup twojego wroga,
w dół rzeka będzie
niosła
czasami umiesz siedzieć,
jak radził stary mędrzec
czasami popchniesz
rzekę,
by popłynęła prędzej”
Dostrzega i tworzy
szczególny związek człowieka ze światem. Cieszy się z półgodzinnej medytacji na
morskim brzegu. Zaznajamia półtorarocznego wnuka ze światem („Piotrze, oto
świat. Świecie, oto Piotr.”). Zbliżamy się tu do kwestii buddyjskiej duchowości,
ale tego tematu - z braku kompetencji - nie podejmę.
Dużo fotografuje. Obiektem
tej artystycznej ekspresji bywa miasto.
Fotografuje też po
prostu naturę.
Jest w tym człowieku
nadzieja. Z pewnością nie jest to nadzieja z gatunku tych tanich. Może chodzi o
taką nadzieję, jak u Leonarda Cohena (kolejny jego ulubieniec):
„I
mocniej nas zwiąż
I bliżej
weź
W
zabójczych ubraniach
Wszystkie
dzieci twe
W
świetlistych łachmanach
Gotowe na
kaźń
I zakończ
tę noc
Jeśli wola
Twa.”
Fotografie pochodzą z profilu fb Krzysztofa Kazimierczaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz