wtorek, 6 lipca 2021

Zen i sztuka obsługi aparatu fotograficznego

Od pewnego czasu pracuję nad portretem absolwenta (albo niedoszłego absolwenta) SOS-u z lat 70. i 80. Części składowe chyba już mam: bunt, skłonność do ryzykownych zachowań, eksperymenty ze środkami zmieniającymi świadomość, związki z kontrkulturą, kontakty z opozycją demokratyczną, fascynacja amerykańską literaturą, zainteresowanie filozofią Wschodu. Górskie wędrówki (pobyty na Warmii bądź Mazurach), próby własnej twórczości (poezja). No i dużo, dużo muzyki: folk, rock, punk rock, jazz.

W jakich proporcjach powinienem to wszystko zmieszać? Niestety, nie wiem. Też żyłem w tamtych czasach. Byłem jednak grzecznym dzieckiem. Rosłem według schematów  mieszczańskiego domu. Niedaleko padłem od jabłoni.

Myślę, że powinienem szukać konkretów. No i mam konkret. Krzysztof Kazimierczak był w SOS-ie w latach 1975-1979. Co ciekawe, w myśl przyjętej ex post periodyzacji, SOS nie był jeszcze wtedy SOS-em. Mówimy o SOS-ie prehistorycznym (Alicja Dźwigaj nazwała go żartobliwie pregrocholitem). Był to zarazem SOS „lotny”. Klasa Krzysztofa urzędowała w kolejnych, mniej lub bardziej nadających się do nauki szkolnej miejscach: jeden z budynków szpitalnych przy Nowogrodzkiej, opalany węglem domek przy uliczce Czubatki na Polu Mokotowskim, pomieszczenia uniwersyteckiego Wydziału Psychologii przy Stawki, zakamarki Teatru „Stara Prochownia” na Nowym Mieście. Przyznacie, że to zróżnicowana ścieżka szkolna. W czwartej klasie Krzysztof trafił do Centrum Kształcenia Ustawicznego przy Noakowskiego i dopiero owo centrum miało coś wspólnego ze szkołą.

Opowieść Krzysztofa o jego szkolnych czasach ukaże się już wkrótce w formie fotocastu. W tym poście próbuję napisać o nim jako o człowieku. Zadanie jest karkołomne. Źródła ograniczają się dla mnie do jednej, dwugodzinnej rozmowy i stałego podgląd profilu fb. To mało, bardzo mało. Ale: rozmowa była fascynująca, a profil fb jest nietuzinkowy. Czuję, że ten post  powinien powstać.

Krzysztof przez większość życia zajmował się książkami. Nie stworzył żadnej instytucji. Nie maszeruje w pierwszym szeregu żadnego z hałaśliwych ruchów społecznych. Jak sam o sobie powiedział, nie zmienia świata, tylko go obserwuje. Czyta. Medytuje. Dokonuje wyborów. Swoim wyborom pozostaje wierny. Ważnym jego wyborem jest troska o środowisko naturalne. Ma w sobie wrażliwość na krzywdę i niesprawiedliwość, niezależnie czy dotyka ona ludzi czy zwierzęta. Pamięta również o skrzywdzonych w przeszłości. Stawia na demokrację i różnorodność. Od lat angażuje się w działania społeczeństwa obywatelskiego.

W jego prywatnej galerii ulubionych postaci wysoką pozycję zajmują buddyjscy mnisi oraz Mahatma Gandhi. Znalazło się tu również miejsce dla Jacka Kuronia i Lecha Wałęsy. Jeśli walka, to „non violence”. Podejrzewam, że chętnie zanuciłby z Jankiem Kelusem (którego przecież lubi):

„nad brzegiem siedź i czekaj,

bez kija i bez wiosła,

aż trup twojego wroga,

w dół rzeka będzie niosła

czasami umiesz siedzieć,

jak radził stary mędrzec

czasami popchniesz rzekę,

by popłynęła prędzej”

Dostrzega i tworzy szczególny związek człowieka ze światem. Cieszy się z półgodzinnej medytacji na morskim brzegu. Zaznajamia półtorarocznego wnuka ze światem („Piotrze, oto świat. Świecie, oto Piotr.”). Zbliżamy się tu do kwestii buddyjskiej duchowości, ale tego tematu - z braku kompetencji - nie podejmę.

Dużo fotografuje. Obiektem tej artystycznej ekspresji bywa miasto.


Fotografuje też po prostu naturę.

Jest w tym człowieku nadzieja. Z pewnością nie jest to nadzieja z gatunku tych tanich. Może chodzi o taką nadzieję, jak u Leonarda Cohena (kolejny jego ulubieniec):

       „I mocniej nas zwiąż
             I bliżej weź
             W zabójczych ubraniach
             Wszystkie dzieci twe
             W świetlistych łachmanach
             Gotowe na kaźń
             I zakończ tę noc
             Jeśli wola Twa.”



Fotografie pochodzą z profilu fb Krzysztofa Kazimierczaka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz