Nie
wierzę nekrologom. Ból i przerażenie, które towarzyszą ludzkiej śmierci, nie
sprzyjają szczerości. Jej miejsce zajmuje zwykle niepotrzebny patos. Przekonanie,
że „o zmarłym nie można mówić źle” również robi swoje.
Nekrologi
poświęcone zmarłej dziesięć lat temu Zosi Ochab są jednak inne. „(…) Jej prostota, skromność, wierność, dzielność,
towarzyszyły mojemu życiu od kołyski”. „(…) była uosobieniem skromności, dobroci,
szlachetności,
otwartości na świat, ludzi i sztukę.”. „Z ogromnym żalem dowiedziałyśmy się
o śmierci (…) naszej dobrej, wspaniałej Zosi”. „Była dla nas wzorem
profesjonalizmu,
z zazdrością podziwialiśmy Jej miłość i oddanie drugiemu człowiekowi” (to
przyjaciele ze „starego” SOS-u). „Wspaniała wychowawczyni, nauczycielka –
mieliśmy szczęście być Jej kolegami” (współpracownicy z „Siedemnastki”). Podpisuję
się pod każdym słowem. I nie mam nic do dodania.
Zastanawiam się tylko, jak to się stało, że osoba wychowana we „wszystko mającym”
domu komunistycznego dygnitarza (kiedy Edward Ochab, po proteście przeciw antysemickim
wystąpieniom Władysława Gomułki, zrezygnował z funkcji partyjnych i państwowych
i został odstawiony na boczny tor, miała już 25 lat) podjęła pracę w eksperymentalnej
szkole, w której ludzie czynnie związani z Solidarnością zajmowali się
zwalczającą system młodzieżą. Może nie ma w tym takiej wielkiej zagadki? Wiadomo,
że Maryna Ochab chodziła do jednego liceum z Adamem Michnikiem i związała się ze
środowiskiem komandosów. Można przyjąć, że również jej starsza siostra towarzyszyła narodzinom ówczesnej opozycji. Myślę jednak, że nie chodziło o znajomości,
lecz o chęć pomocy innym. I nie wiem, czy była ona wyniesiona z domu czy z
szerszego środowiska.
Zosia
ukończyła Wydział Elektryczny Politechniki Warszawskiej. Przygotowanie miała więc
inżynierskie, a nie nauczycielskie. Nie był to problem, bo, jak mówi Jacek
Jakubowski, do SOS-u nie przyjmowało się ludzi „skażonych” szkolną praktyką.
Nie jestem pewien, czy lubiła matematykę. Wszystko wskazuje na to, że bardziej
interesowała się sztuką. Ucząc matematyki, eksponowała jednak te cechy swojego
charakteru, które tak bardzo podobały się uczniom: uważność, cierpliwość,
gotowość do wspólnego rozwiązywania problemów.
Mocno
angażowała się w pracę wychowawczą. Miała w tej dziedzinie pewną specjalizację.
Opowiadała kiedyś o tym, że prowadząc klasę wspólnie z Kaliną Kobylińską, zauważyły,
ze Kalina skuteczniej pomaga osobom psychopatycznym, a ona - neurotycznym. I
tak już zostało. Była gotowa do upadłego bronić rozrabiających uczniów. Nie oznacza
to braku zasad. Wręcz przeciwnie. Absolwenci SOS-u wielokrotnie wskazywali na
nią jako na swój autorytet w kwestiach etycznych.
Pogodna, łagodna i uśmiechnięta. Jej łagodność kończyła się jednak, gdy spotykała się z ksenofobią i pogardą dla drugiego człowieka. Nie potrafiła ich zrozumieć. Reagowała wtedy gniewem i oburzeniem. Wyrosła w polsko-żydowskim domu. Miało to chyba wpływ na przyjmowaną przez nią perspektywę. Kibicowała renesansowi kultury żydowskiej w Polsce. Przyznawała jednak, że trudno jej zrozumieć powroty żydowskich przyjaciół do judaizmu.
Po wielu latach pracy w SOS-ie, nauczycielską karierę kończyła w Siedemnastce. Będąc na emeryturze, zajęła się ukochaną fotografią. Miała w tej dziedzinie niemałe możliwości. Pojawiła się jednak choroba nowotworowa i nie zostawiła Zosi zbyt wiele czasu. W roku 2011, na 30-lecie SOS-u, przygotowano wystawę jej fotografii. Nie doczekała otwarcia tej wystawy.
Kochana Zosia. Nie pamiętam zbyt wiele. Ale jedno mnie ujmowało: dobroć, wrażliwość i atmosfera Jej pokoju. I uśmiech.
OdpowiedzUsuńPamietam nasza podroz na dolnym Slasku i lekje redagowania zdjec na komputerze u ciebie w domu - z nieskonczona cierpliwoscia i spokojem. Uwazna, ciepla, dobra, pomocna i cierpliwa. Nosze cie w moim sercu.
OdpowiedzUsuńZosia była wyjątkowa to prawda.
OdpowiedzUsuń