niedziela, 14 listopada 2021

Nasz człowiek w Brukseli

Jaki jest przepis na bycie naszym człowiekiem w Brukseli? Żeby być naszym człowiekiem w Brukseli, trzeba przede wszystkim mieszkać w Brukseli. Znaleźć i utrzymać pracę, zdobyć i utrzymać mieszkanie. Nic nie jest tutaj dane. Wszystko trzeba wypracować samemu (samej). A przecież losy przybyszów mogą potoczyć się różnie. Nawet, jeśli przyjechali z kraju należącego do Unii Europejskiej.

 „Mam znajomą  - pisze Agnieszka na swoim blogu „E-migrantka”. - Mieszka w Belgii około dwóch lat. Wcześniej żyła w Hiszpanii (trzy lata) z mężem Azjatą. Tam też urodziła im się córka. Jak w wielu innych tego typu przypadkach, para zdecydowała się na emigrację do kraju niedotkniętego dojmującym kryzysem i wybrali środek Europy Zachodniej. Kiedy przyjechali do Belgii, (…) mąż zahaczył się na czarno u swego krajana jako pomoc kuchenna. Ona - wcześniej zajmowała się wychowaniem córki - w obliczu wymagań urzędniczych sama zaczęła szukać pracy. Dostała kartę pobytu w Belgii na pięć lat jako obywatelka UE z zaznaczeniem, że ma dostarczyć umowę o pracę. On - czekał na legalizację pobytu jako małżonek obywatelki UE. Mijały miesiące - pracy nie było. W końcu nadeszło pismo: „Proszę zgłosić się na najbliższą komendę policji z ważnymi dokumentami”. Poszła, spodziewając się rutynowego wywiadu, czy mieszkają razem, z czego się utrzymują itp. Na wstępie jednak funkcjonariusz zabrał jej kartę pobytu i powiedział: - Nie znalazła Pani pracy w odpowiednim czasie. Na prośbę o przysłanie tłumacza, bo nie rozumie, zapytał: - W jakim języku Pani rozumie? - Na przykład po angielsku, hiszpańsku, polsku - odpowiedziała. Łamaną angielszczyzną oficer wyjaśnił, ze skończył się jej czas (w domyśle jej rodziny także) i jeśli nie znajdzie sobie pracy w ciągu trzech miesięcy, zostanie deportowana do Polski. Zakończenie było szczęśliwe o tyle, że w końcu udało się jej zaangażować jako sprzątaczka w tej samej restauracji, w której pracował jej mąż. Ale liczba godzin, jaką zaproponowano, nie dawała jej żadnych uprawnień do pomocy ze strony państwa, choćby w kursie francuskiego, na jaki się zapisała. Płaciła pełną taryfę, tj. 195 euro za miesiąc kursu, podczas gdy „dotowany” przez Urząd Pracy obywatel z pełnią praw (ona wciąż czekała na oddanie karty), płacił 75 euro. Nie wspominając o opiece lekarskiej. Płaciła 25 euro za konsultację, nie mogąc odliczyć sobie co najmniej polowy, jak reszta legalnych obywateli. Imigrant „bez papierów”, o jakiego walczą organizacje pozarządowe państw europejskich, to nie tylko uchodźca z Syrii, imigrant z Afganistanu, Pakistanu czy Indii, ale także obywatel legalnie przebywający na terenie innych państw europejskich i korzystający z mobilności społecznej w obrębie UE. Pech chciał, że ta znajoma nie miała w Belgii członków swojej rodziny, a jej mąż miał tylko kolegów z tego samego miasta. Nie mogli liczyć, jak wielu imigrantów z Maghrebu czy państw afrykańskich, na zdobycie kart pobytu na podstawie połączenia rodzin (kuzyni to też rodzina). Jej jedynym pocieszeniem było to, że ma dziecko, które mogła zapisać do szkoły i że dzięki niemu nie musi spowiadać się na poniżających przesłuchaniach.”

Jak działać skuteczniej niż bohaterka tej historii? Przede wszystkim trzeba się uczyć. W pierwszej kolejności języków obcych. Pamiętam, z jakim zacięciem Agnieszka uczyła się w SOS-ie francuskiego. Teraz osiągnęła w tym języku (podobnie jak w angielskim) „pełną biegłość zawodową”. W języku flamandzkim zdobyła „profesjonalną biegłość zawodową”. Może się pochwalić podstawową znajomością hiszpańskiego. Niderlandzki chyba też nie jest jej całkiem obcy.

Znajomość języków obcych to wielka rzecz. Warto jednak mieć jeszcze w tych językach (tak, jak i w języku ojczystym) coś istotnego do powiedzenia. Trzeba studiować. Studiować - powiem po warszawsku – „z pomyślunkiem”. Agnieszka odrobiła również tę lekcję. Tuż po maturze (2002) rozpoczęła studia w warszawskiej Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Studiowała przez pięć lat psychologię międzykulturową. Takie właśnie studia rozwinęły w niej potrzebę wychodzenia poza granice, zwłaszcza poza granice różnych oczywistości. W kolejnych latach Agnieszka uzyskała szereg międzynarodowych certyfikatów, związanych zarówno z rozwojem wiedzy i kompetencji w zakresie pracy pedagogicznej z osobami nieprzystosowanymi, z osobami z niepełnosprawnością i specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, jak i z rozwojem wiedzy i kompetencji psychologicznych (m.in. warsztaty przygotowane przez Borisa Cyrulnika i Martina Seligmana). Po latach wróciła do studiowania (ortopedagogika kliniczna w Uniwersytecie Katolickim w Louvain, podyplomowe studia z psychologii w Uniwersytecie Humanistyczno-Społecznym SWPS). Podjęła współpracę z Polskim Towarzystwem Psychologicznym. Uczyła się diagnozy psychologicznej. Została członkinią Francuskojęzycznego Stowarzyszenia Pedagogów Klinicznych w Belgii (Association Francophone des Orthopédagogogues Cliniciens en Belgique, AFO). Masę czyta, a lektury odnosi do życia. Z prawdziwą przyjemnością zapoznałem się z jej uwagami na temat książki Edwarda T. Halla „Poza kulturą” (blog „E-migrantka”).

Żeby zostać naszym człowiekiem w Brukseli, trzeba zdobywać doświadczenia. Nie można bać się wolontariatu. Nie można bać się pracy zawodowej. Trzeba podjąć się prowadzenia szkoleń na temat partycypacji społecznej, robionych dla bardzo zróżnicowanej klienteli: wieloletnich emigrantów, ludzi świeżo przybyłych do Belgii oraz jej stałych mieszkańców. Warto zająć się indywidualną pracą z klientem, tworzeniem osobistego planu działania, wspieraniem jego realizacji i wzmacnianiem indywidualnych osiągnięć. A klienci mogą być w różnym wieku i pochodzić ze wszystkich stron świata. Trzeba nawiązać z nimi kontakt, zdobyć ich zaufanie, zrozumieć z czym przychodzą. Następnie trzeba ich - krok po kroku - zapoznać z nowym środowiskiem, wytłumaczyć im zawiłości rozwiązań prawnych i różnic kulturowych, uwrażliwić na niebezpieczeństwa, tak aby poczuli przynajmniej minimum bezpieczeństwa…

Tak właśnie pracuje Agnieszka. Jej aktualnym miejscem pracy jest Agentschap Integratie en Inburgering (w tłumaczeniu internetowego translatora: Agencja Integracji i Integracja Obywatelska). Pracuje tu jako pedagog włączający, zarazem nauczyciel i trener. Ma też gabinet prywatny „Diversitas”. Jak sama pisze na jego stronie internetowej, działa tam jako „certyfikowana pedagog z zapleczem migracyjnym, wspierająca polskie (i nie tylko polskie) dzieci mieszkające w Belgii w trudnościach szkolnych, oferująca również pomoc rodzicom w wychowaniu pociech w środowisku międzykulturowym.

Otwiera razem ze swoimi klientami drzwi prowadzące ich do integracji z nowym krajem i społeczeństwem. Jest to działanie bezcenne, tak z jednostkowego, jak i ze społecznego punktu widzenia. Nasz człowiek w Brukseli. Agnieszka Szmidel.

Fotografie pochodzą z profilu fb i bloga Agnieszki Szmidel.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz