Jaki jest przepis na
bycie naszym człowiekiem w Brukseli? Żeby być naszym człowiekiem w Brukseli,
trzeba przede wszystkim mieszkać w Brukseli. Znaleźć i utrzymać pracę, zdobyć i
utrzymać mieszkanie. Nic nie jest tutaj dane. Wszystko trzeba wypracować samemu
(samej). A przecież losy przybyszów mogą potoczyć się różnie. Nawet, jeśli przyjechali
z kraju należącego do Unii Europejskiej.
„Mam znajomą
- pisze Agnieszka na swoim blogu „E-migrantka”. - Mieszka w Belgii około
dwóch lat. Wcześniej żyła w Hiszpanii (trzy lata) z mężem Azjatą. Tam też
urodziła im się córka. Jak w wielu innych tego typu przypadkach, para
zdecydowała się na emigrację do kraju niedotkniętego dojmującym kryzysem i
wybrali środek Europy Zachodniej. Kiedy przyjechali do Belgii, (…) mąż zahaczył
się na czarno u swego krajana jako pomoc kuchenna. Ona - wcześniej zajmowała
się wychowaniem córki - w obliczu wymagań urzędniczych sama zaczęła szukać
pracy. Dostała kartę pobytu w Belgii na pięć lat jako obywatelka UE z
zaznaczeniem, że ma dostarczyć umowę o pracę. On - czekał na legalizację pobytu
jako małżonek obywatelki UE. Mijały miesiące - pracy nie było. W końcu nadeszło pismo: „Proszę
zgłosić się na najbliższą komendę policji z ważnymi dokumentami”. Poszła, spodziewając
się rutynowego wywiadu, czy mieszkają razem, z czego się utrzymują itp. Na
wstępie jednak funkcjonariusz zabrał jej kartę pobytu i powiedział: - Nie
znalazła Pani pracy w odpowiednim czasie. Na prośbę o przysłanie tłumacza, bo
nie rozumie, zapytał: - W jakim języku Pani rozumie? - Na przykład po
angielsku, hiszpańsku, polsku - odpowiedziała. Łamaną angielszczyzną oficer
wyjaśnił, ze skończył się jej czas (w domyśle jej rodziny także) i jeśli nie
znajdzie sobie pracy w ciągu trzech miesięcy, zostanie deportowana do Polski.
Zakończenie
było szczęśliwe o tyle, że w końcu udało się jej zaangażować jako sprzątaczka w
tej samej restauracji, w której pracował jej mąż. Ale liczba godzin, jaką
zaproponowano, nie dawała jej żadnych uprawnień do pomocy ze strony państwa,
choćby w kursie francuskiego, na jaki się zapisała. Płaciła pełną taryfę, tj.
195 euro za miesiąc kursu, podczas gdy „dotowany” przez Urząd Pracy obywatel z
pełnią praw (ona wciąż czekała na oddanie karty), płacił 75 euro. Nie
wspominając o opiece lekarskiej. Płaciła 25 euro za konsultację, nie mogąc
odliczyć sobie co najmniej polowy, jak reszta legalnych obywateli. Imigrant „bez papierów”,
o jakiego walczą organizacje pozarządowe państw europejskich, to nie tylko
uchodźca z Syrii, imigrant z Afganistanu, Pakistanu czy Indii, ale także
obywatel legalnie przebywający na terenie innych państw europejskich i
korzystający z mobilności społecznej w obrębie UE. Pech chciał, że ta znajoma
nie miała w Belgii członków swojej rodziny, a jej mąż miał tylko kolegów z tego
samego miasta. Nie mogli liczyć, jak wielu imigrantów z Maghrebu czy państw
afrykańskich, na zdobycie kart pobytu na podstawie połączenia rodzin (kuzyni to
też rodzina). Jej jedynym pocieszeniem było to, że ma dziecko, które mogła
zapisać do szkoły i że dzięki niemu nie musi spowiadać się na poniżających
przesłuchaniach.”
Jak działać skuteczniej
niż bohaterka tej historii? Przede wszystkim trzeba się uczyć. W pierwszej
kolejności języków obcych. Pamiętam, z jakim zacięciem Agnieszka uczyła się w
SOS-ie francuskiego. Teraz osiągnęła w tym języku (podobnie jak w angielskim)
„pełną biegłość zawodową”. W języku flamandzkim zdobyła „profesjonalną biegłość
zawodową”. Może się pochwalić podstawową znajomością hiszpańskiego.
Niderlandzki chyba też nie jest jej całkiem obcy.
Znajomość języków obcych
to wielka rzecz. Warto jednak mieć jeszcze w tych językach (tak, jak i w języku
ojczystym) coś istotnego do powiedzenia. Trzeba studiować. Studiować - powiem
po warszawsku – „z pomyślunkiem”. Agnieszka odrobiła również tę lekcję. Tuż po
maturze (2002) rozpoczęła studia w warszawskiej Szkole Wyższej Psychologii
Społecznej. Studiowała przez pięć lat psychologię międzykulturową. Takie
właśnie studia rozwinęły w niej potrzebę wychodzenia poza granice, zwłaszcza
poza granice różnych oczywistości. W kolejnych latach Agnieszka uzyskała szereg
międzynarodowych certyfikatów, związanych zarówno z rozwojem wiedzy i
kompetencji w zakresie pracy pedagogicznej z osobami nieprzystosowanymi, z
osobami z niepełnosprawnością i specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, jak i z
rozwojem wiedzy i kompetencji psychologicznych (m.in. warsztaty przygotowane
przez Borisa Cyrulnika i Martina Seligmana). Po latach wróciła do studiowania
(ortopedagogika kliniczna w Uniwersytecie Katolickim w Louvain, podyplomowe
studia z psychologii w Uniwersytecie Humanistyczno-Społecznym SWPS). Podjęła
współpracę z Polskim Towarzystwem Psychologicznym. Uczyła się diagnozy
psychologicznej. Została członkinią Francuskojęzycznego Stowarzyszenia
Pedagogów Klinicznych w Belgii (Association Francophone des Orthopédagogogues
Cliniciens en Belgique, AFO). Masę czyta, a lektury odnosi do życia. Z
prawdziwą przyjemnością zapoznałem się z jej uwagami na temat książki Edwarda
T. Halla „Poza kulturą” (blog „E-migrantka”).
Żeby zostać
naszym człowiekiem w Brukseli, trzeba zdobywać doświadczenia. Nie można bać się
wolontariatu. Nie można bać się pracy zawodowej. Trzeba podjąć się prowadzenia
szkoleń na temat partycypacji społecznej, robionych dla bardzo zróżnicowanej klienteli:
wieloletnich emigrantów, ludzi świeżo przybyłych do Belgii oraz jej stałych
mieszkańców. Warto zająć się indywidualną pracą z klientem, tworzeniem
osobistego planu działania, wspieraniem jego realizacji i wzmacnianiem
indywidualnych osiągnięć. A klienci mogą być w różnym wieku i pochodzić ze
wszystkich stron świata. Trzeba nawiązać z nimi kontakt, zdobyć ich zaufanie,
zrozumieć z czym przychodzą. Następnie trzeba ich - krok po kroku - zapoznać z
nowym środowiskiem, wytłumaczyć im zawiłości rozwiązań prawnych i różnic
kulturowych, uwrażliwić na niebezpieczeństwa, tak aby poczuli przynajmniej
minimum bezpieczeństwa…
Tak właśnie
pracuje Agnieszka. Jej aktualnym miejscem pracy jest Agentschap
Integratie en Inburgering (w tłumaczeniu internetowego translatora:
Agencja Integracji i Integracja Obywatelska). Pracuje tu jako pedagog
włączający, zarazem nauczyciel i trener. Ma też gabinet prywatny „Diversitas”.
Jak sama pisze na jego stronie internetowej, działa tam jako „certyfikowana
pedagog z zapleczem migracyjnym, wspierająca polskie (i nie tylko polskie) dzieci
mieszkające w Belgii w trudnościach szkolnych, oferująca również pomoc rodzicom
w wychowaniu pociech w środowisku międzykulturowym.
Otwiera razem ze swoimi
klientami drzwi prowadzące ich do integracji z nowym krajem i społeczeństwem.
Jest to działanie bezcenne, tak z jednostkowego, jak i ze społecznego punktu
widzenia. Nasz człowiek w Brukseli. Agnieszka Szmidel.
Fotografie pochodzą z profilu fb i bloga Agnieszki Szmidel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz