Słysząc słowo „sekretarz”, przypominam sobie komunistycznych dygnitarzy, pozdrawiających z trybun wiwatujące tłumy. Zaś na dźwięk słowa „sekretarka”, moja wyobraźnia zwraca się w kierunku gwiazd kina erotycznego klasy B.
Pisząc o pracy sekretarza/sekretarki, warto pozbyć się tych skojarzeń. Warto podjąć wysiłek semantyczny. Warto wrócić do łaciny. A w łacinie „secretum” to tajemnica, coś oddzielonego lub poufnego. Idąc dalej, „secretarius” to osoba, której powierza się tajemnice (i której rad się słucha). Wszyscy wybitni władcy mieli swych zaufanych sekretarzy. W tej roli występowali czasem wielcy ludzie - można wspomnieć choćby Jana Długosza czy Jana Kochanowskiego. Zaufanie jest więc pierwszą składową zawodu sekretarza/sekretarki. A druga składowa? W XIX wieku pojawiło się i rosło stale zapotrzebowanie na pracowników zajmujących się organizacją i prowadzeniem niezbędnych dla funkcjonowania urzędów czy fabryk biur. Druga składowa: praca biurowa. Z czasem zdominowały ją kobiety. I tak jest do dziś.
Jedną z tych kobiet jest Bogusia Korol. Podjęła pracę w SOS-ie w późnym grocholicie, wykonywała ją przez całe rzymowiecze i kończyć ją będzie w pierwszym roku epoki różanej. Musiała przystosować się do wielu wariantów tej pracy: a to kołchoz na Grochowskiej (wszyscy pracownicy administracji i obsługi w jednym pomieszczeniu!), a to prymityw w przejętym przez SOS budynku na Rzymowskiego (ciasnota i brak biurowych mebli!) i wreszcie korporacyjny format pracy pod koniec spędzonego w tym budynku ćwierćwiecza (nowoczesne meble, komputery, recepcyjna lada). Sprawy biurowe pozostały oczywiście sprawami biurowymi: obsługa pracowników, rodziców i uczniów, kontakt z nadrzędnymi instancjami, dokumentacja, telefony, niezbędne pisma i sprawozdania. Ale w sferze gromadzenia danych i komunikacji nastąpiły rewolucyjne zmiany! I ten ciągły przyrost biurokracji (formularze, sprawozdania, sprawozdania, formularze)! Jak to wszystko ogarnąć? Bogusia z każdej biurokratycznej bitwy wychodziła zwycięsko. Ale ponosiła również koszty własne: nerwy, praca po godzinach, zmęczenie. Czy ktoś z Was słyszał, żeby na to narzekała?
Była przez te wszystkie lata głosem i twarzą SOS-u. Poszukujący z desperacją dla swych dzieci szkoły „ostatniej szansy” rodzice, domagający się zaginionych dokumentów „z Grochowskiej” absolwenci, zbierający materiały o SOS-ie dziennikarze, kontaktowali się z nią jako pierwszą. Jej kompetencja, spokój i życzliwość, tworzyły jakże ważne w tych kontaktach pierwsze wrażenie. To do niej trafiali przychodzący z pretensjami o sposób potraktowania swych dzieci rodzice. To ona wysłuchiwała cierpkich uwag zmuszonych do „odebrania papierów” uczniów.
SOS to prawdziwy kocioł: wszyscy chcą wszystkiego natychmiast. Do sekretariatu co chwila wchodzi ktoś, kto cały jest oczekiwaniem. Bogusia umiała stawać codziennie naprzeciw wszystkich tych oczekiwań.
Czy dałoby się policzyć: ile odebrała telefonów, ile wysłała maili, ile razy przystawiła pieczątkę szkoły czy ośrodka do różnych dokumentów, ile przygotowała pism, ile wypełniła tabelek? Podejrzewam, że liczby byłyby porażające i wiele powiedziałyby o jej pracy. Wiem, nie ma tego rodzaju liczników; a szkoda… Wierzę jednak, że istnieje w jakimś nieznanym nam wymiarze archiwum, w którym wszystkie te czynności zostały odnotowane i zmagazynowane. Bo przecież każdą ludzką pracę trzeba zmierzyć i docenić.
Nie wiem, czy Bogusia lubi być sekretarką. Nigdy nie odważyłem się jej o to zapytać. Może teraz, przeczytawszy tego posta, na to pytanie mi odpowie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz