sobota, 21 grudnia 2024

Historia w szponach popkultury.

Rutyna szkolnej codzienności potrafi być nie do wytrzymania. Ile można wypełnić kart pracy? Jak długo można powtarzać i utrwalać materiał? I właśnie dlatego, jeśli zdarzy się podczas jakiejś lekcji odrobina szaleństwa, warto wejść w tę sytuację, żeby choć ten jeden raz w roku zrobić coś nieszablonowo. W tym przypadku pierwszy ruch wykonała Nadia. Oglądaliśmy właśnie film o rekonstrukcji Nocy Listopadowej, niespecjalnie atrakcyjny. Ale nie to przeszkadzało Nadii. Zarzuciła twórcom filmu, że nie przyłożyli się do scenografii i „zostawili” w kadrze filmu całkiem współczesnych przechodniów i równie współczesne samochody. 

- To może my wymyślimy lepszy film - zaproponowałem nieśmiało. Przeszło! Ustaliliśmy, że punktem wyjścia do naszego filmu będzie bitwa pod Olszynką Grochowską. 25 lutego 1831 roku ważyły się losy Warszawy. Zacięty, krwawy bój nie został rozstrzygnięty, ale przerwał szybki marsz Rosjan na stolicę Królestwa Polskiego. Z racji nierównych sił nazywano tę bitwę (nie jest to oczywiście jedyny przypadek) „polskimi Termopilami”.

Umówiliśmy się na spontaniczną aktywność. Nie było żadnej gwarancji, że złożymy wszystkie pomysły w jedną całość. I chyba rzeczywiście to się nie udało… Zresztą oceńcie sami…

Emil zaproponował, żeby punktem wyjścia do filmu były dwa krajobrazy: ten sprzed bitwy i ten po bitwie. W świetle porażającej różnicy między nimi, wszystko inne powinno pozostać w domyśle. Filip chciał zawrzeć w planowanej realizacji większą dawkę ruchu. Ten efekt planował osiągnąć, pokazując kolejne, naprzemienne szarże Rosjan i Polaków na osławioną olszynkę. To mogłoby, jego zdaniem, oddać niepewność i dramatyzm wojennych zmagań, tym bardziej, że widz pozostałby w przekonaniu, że bitwa nie znalazła rozstrzygnięcia. Ivan chętnie dołączyłby do tych naprzemiennych ataków proces decyzyjny. Rozkazy dowódców i działania żołnierzy - wszystko razem miałoby utworzyć nieco komiczny efekt komputerowej strzelanki. Dodaną wartość edukacyjną stanowiłoby wprowadzenie do scenariusza głównych aktorów bitwy (Dybicz, Rosen, Pahlen, Chłopicki, Żymierski i inni). Tymon uzupełnił poprzednie pomysły o propozycję przygotowania kolejnych migawek, które umożliwiłyby pokazanie wydarzeń „klatka po klatce” i wyeksponowanie najważniejszych chwil („w wojnie ważne są tylko chwile”).


Kacper, jako jedyny, zajął się treścią, a nie formą. Według jego scenariusza na polu bitewnym spotykają się polska szpiegini Katarzyna Czerniak, która udaje rosyjską sanitariuszkę (czy mogła pełnić tę rolę kobieta?), jednocześnie przekazując istotne informacje stronie polskiej oraz ambitny rosyjski oficer Aleksiej Czerniakow, który dowodzi jedną z  grup szturmujących olszynkę. W decydującym momencie okazuje się, że Katarzyna i Aleksiej są rodzeństwem, a ich rodzice (Rosjanin i Polka) musieli się rozstać w sytuacji między-etnicznego konfliktu. Czerniakow odkrywa całą prawdę o siostrze-szpiegini i staje w obliczu konfliktu powinności (ratować siostrę czy zapewnić zwycięstwo swoim?).

„Olszynka Grochowska, będąca niemal trzecim bohaterem, jest świadkiem tragicznych wydarzeń, które miały miejsce w czasie powstania listopadowego. To właśnie w tym lesie, kiedy byli dziećmi, spotkali się Aleksiej i Katarzyna ostatni raz, a ich rodzice,  Polka i Rosjanin,  byli kiedyś blisko związani, choć musieli się rozstać ze względu na różnice narodowe. Las staje się miejscem, w którym ich losy ponownie się krzyżują, a z czasem także miejscem ich rozstania, kiedy dorosłe już postacie stają po przeciwnych stronach konfliktu. Olszynka staje się symbolem pamięci, przemiany i ofiary, a także miejscem, w którym dokonują się ważne życiowe wybory.

- pisze Kacper. Pokazana w jego scenariuszu przepychanka tożsamości (nie tylko narodowych) przenosi nas w krąg problemów bliższych współczesności. Szkoda, można powiedzieć, że polska szpiegini nie weszła w rolę rosyjskiego oficera. Byłaby lepsza od Emilii Plater!

Jeszcze bliżej współczesności usytuowały się Basia i Róża, które przefiltrowały jedną z postaci z obrazu Wojciecha Kossaka przez różne motywy popkulturowe. Moje kompetencje nauczyciela historii nie pozwalają na daleko idące komentarze. Zauważyłem tylko, że długowłosa postać określona jako „siostra” na nagim (ale jednak męskim) torsie nosi tatuaż głowy orła. Dosiadanego przez nią wierzchowca identyfikuję (czy słusznie?) jako Rainbow Dash’a. Jedynym elementem z epoki wydaje się być bikorn, niestety fioletowy. W tym przypadku popkultura zatriumfowała nad historią.


Film „Ku wolności” (tytuł jest propozycją Michała) raczej nie powstanie. Za to my, cóż z tego, że w pokrętny sposób, przybliżyliśmy się do epoki powstań narodowych. 

Ilustracje pochodzą z materiałów przekazanych przez uczniów i z różnych zasobów Internetu. 







  

wtorek, 17 grudnia 2024

Minister przybywa, listy idą w świat.

Tytuł tego posta nie zawiera żadnego przekłamania. Minister rzeczywiście przybył do SOS-u. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar. A listy rzeczywiście poszły w świat. 560 listów.

Ale może po kolei. Od 2 do 9 grudnia 2024 roku odbywał się w SOS-ie Tydzień Praw Człowieka. W tym czasie pisaliśmy listy w obronie osób represjonowanych za przekonania. Akcja ta nosi nazwę Maratonu Pisania Listów i jest organizowana na całym świecie przez Amnesty International. Naruszenie praw człowieka może zdarzyć się wszędzie. Tegoroczne kazusy pochodziły z Angoli, Arabii Saudyjskiej, Argentyny, Białorusi, Egiptu, Kanady, Korei Południowej, Turcji i Wietnamu. Państwa dyktatorskie obok państw demokratycznych! Prosta, mechaniczna czynność przepisywania opracowanych przez prawników wzorów listów, skłaniała nas, tak czy inaczej, do refleksji nad kondycją współczesnego świata.



Drugie klasy zainwestowały w tematykę praw człowieka więcej czasu i wzięły udział w zajęciach warsztatowych, przygotowanych w ramach „miejskiego” projektu odnoszącego się do tej tematyki. Uczniowie klasy 2a obejrzeli film „Ujgurzy: lud w niebezpieczeństwie” i dyskutowali o Chinach jako o kraju, który odmawia prawa do swobodnego rozwoju całym zbiorowościom etnicznym i religijnym.

Adam Bodnar jest senatorem i ministrem sprawiedliwości. W przeszłości (2015-2021) pełnił urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, a jeszcze wcześniej (2004-2015) pracował w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Jest też tatą ucznia SOS-u Maćka. Kiedy dowiedział się o naszych działaniach, postanowił je wesprzeć. Odnalazł w swoim napiętym grafiku dwie godziny na spotkanie ze społecznością SOS-u. Zdarzyło się to w środę, 11 grudnia. Adam Bodnar w niezwykle interesujący sposób (w końcu jest doświadczonym wykładowcą) przedstawił nam historię azerskiego obrońcy praw człowieka Rasula Jafarowa. Na tym jednym przykładzie pokazał, w jaki sposób państwa odchodzące od standardów demokracji (w tym przypadku Azerbejdżan pod rządami Ilhama Aliyeva) łamią prawa swych obywateli, a potem próbują uciszyć obrońców tych praw, sięgając po coraz bardziej radykalne środki. Nasz gość zaserwował nam sporą porcję wiedzy geograficznej, krajoznawczej, historycznej, prawniczej (przy okazji omówił sposób działania Europejskiego Trybunału Praw Człowieka) i politologicznej. Po raz pierwszy (a pojawiają się u nas w tym zakresie wątpliwości) ktoś pokazał nam, skąd się bierze skuteczność akcji zasypywania ambasad państw łamiących prawa człowieka dziesiątkami tysięcy listów interwencyjnych. Nawet najkrwawsi dyktatorzy muszą dbać o wizerunek w oczach światowej opinii, a zwłaszcza w oczach dyrektorów zapewniających miliardowe kontrakty koncernów. Po swoim wystąpieniu minister rozmawiał z nami, odpowiadając cierpliwie na wszystkie, niejednokrotnie trudne, pytania.


 Uczniowie SOS-u również stanęli na wysokości zadania. Poziom rozmowy był naprawdę wysoki - podobna mogłaby się odbyć w najbardziej renomowanym warszawskim liceum. To było dla nas bardzo ważne spotkanie, utwierdzające nas w przekonaniu, że w swoich działaniach, ciągle jeszcze bardzo skromnych, idziemy we właściwym kierunku.


 Mimowolnie nasuwają się skojarzenia z wizytą Jacka Kuronia w budynku przy Grochowskiej z początku lat 90. poprzedniego stulecia. Kuroń ministrem wprawdzie wtedy nie był (precyzyjniej: miał przerwę w pełnieniu tego urzędu), był za to posłem na Sejm RP. Te spotkania miały miejsce w zupełnie innych czasach. W obu przypadkach udało się, choć w odmienny sposób, wyeksponować element ludzki, relacyjny. A o to właśnie w SOS-ie chodzi.





Fotografie pochodzą z ośrodkowych profilów fb.




































sobota, 7 grudnia 2024

Pomimo

Gdy dotyczy to innych, raczej się nad tym nie zastanawiamy. Gdy dotyczy to nas, wpadamy w ekstremalne emocje. To właśnie nasza choroba przychodzi nie w porę. To właśnie nasza choroba jest zbyt dotkliwa. Historia Moniki jest poza dyskusją. „Jestem po dwóch operacjach kręgosłupa, w odcinku szyjnym i lędźwiowym.” - pisze. I dalej: „Mam orzeczony umiarkowany stopień niepełnosprawności. Mimo wstawionych implantów i stabilizacji, po ostatniej operacji nie odzyskałam sprawności. Rehabilitacja jak na razie okazała się bezskuteczna. Dlaczego tak się dzieje, dowiedziałam się niedawno. Choruję również na stwardnienie rozsiane!”. Nasuwa się myśl: to chyba zbyt dużo jak na jedną osobę.

Nigdy poważnie nie chorowałem. Nie umiem pisać o chorobie. U Moniki dostrzegam jednak sfery życia, które rozwija obok choroby albo nawet wbrew niej. I właśnie o nich chciałem opowiedzieć.

Wiodła własny żywot. Ukończyła SOS (1993?), studiowała, pracowała. Urządziła swój kawałek świata. Przyszły problemy zdrowotne. Choroba i niepełnosprawność redukują aktywność, zmuszają do koncentracji na sprawach absolutnie podstawowych. Monika nie dała się zepchnąć do tego poziomu. Ma swoje poglądy. W przynajmniej kilku kwestiach są to poglądy radykalne. Radykalizm pociąga za sobą zaangażowanie. I ona też się angażuje, przede wszystkim w działania informacyjne i organizacyjne. Dwa jej wielkie tematy z ostatnich lat, to walka z przemocą wobec kobiet i pomoc broniącej się przed Rosją Ukrainie.

Słabo znam Monikę. Trafiłem do SOS-u w roku, w którym przygotowywała się do matury. Facebook informuje mnie, że moja dawna uczennica nie znosi siedzieć bezczynnie. W (rzadkich jak sądzę) wolnych chwilach zajmuje się haftem. Jej prace wyróżniają się pełną prostoty, a zarazem wyrafinowaną koncepcją i perfekcyjnym wykonaniem. Przeważają wśród nich realizacje estetyzujące. Są piękne. Wierzę, że zrobiłyby zamieszanie w niejednym konkursie.

„Pogoda dziś taka, że nie mam siły ani chęci ruszać się z łóżka. Tym bardziej,  że w czasie deszczu kiepsko się chodzi z balkonikiem, a z kulami to w ogóle bez sensu. Na szczęście mam robótki” - stwierdza.

No i pojawia się w jej „robótkach” nurt mocno indywidualny, sygnalizujący aktualny stan psychiczny bądź siłę przeżywanych emocji. Niektóre z nich są po prostu świadectwem zaangażowania.

 

Jest nieuleczalną kociarą. Próbuje pomagać zwierzętom. Żyje blisko natury. Namiętnie obserwuje przyrodę i jej, choćby minimalne, poruszenia. Pod ręką ma zwykle telefon i te poruszenia rejestruje. Jestem przekonany, że to właśnie ona, nikt inny, dostrzega wiosną pierwszego przebiśniega, a jesienią pierwszy leżący pod drzewem liść. Oglądając wykonane przez nią zdjęcia, można nauczyć się uważnego spojrzenia na świat natury.

Przygotowałem ten post, bo ujęły mnie fotografie, które od kilku lat obserwuję na profilu Moniki Kucharskiej. Są ważniejsze od tekstu. Spójrzcie na nie uważnie.


Fotografie pochodzą z profilu fb Moniki Kucharskiej.